A TOUR OF THE CONCRETE JUNGLE EU/UK – BAD OMENS, GHØSTKID, OXYMORRONS, 10.02.2023, PALLADIUM, WARSZAWA

English-Polish mixed version for my little private social experiment.

Wersja polsko-angielska mieszana gwoli przeprowadzenia eksperymentu społecznego.

Let’s get down to business.

Przejdźmy do rzeczy.

 
OXYMORRONS

Nearly full house just before Oxymorrons entered the stage // Niemal pełna sala tuż przed wejściem na scenę Oxymorrons

An alternative act from NYC, Oxymorrons are fearless, bold, and fun. They make music that’s a banger hybrid of a few different genres, including rock, punk, and hip-hop/rap influences. Their lyrics are made of deep thinking, witty lines, smart metaphors, and catchy parts ideal for sing-alongs. Perfect mix.

Oxymorrons, alternatywny skład z Nowego Jorku, jest nieustraszony, odważny i zabawny. Tworzą muzykę będącą hybrydą rocka, punka i hip-hopu/rapu. Ich teksty zawierają głębokie przemyślenia, dowcipne wersy, inteligentne metafory i chwytliwe fragmenty idealne do sing-alongów na żywo. Mieszanka idealna.


Confession: I WHOLEHEARTEDLY ADORE THESE GUYS. It was love at the first sight. Or, maybe more precisely – first listen. Their energy on stage is truly unmatched, the music consists of bangers only, and yet their lyrics are poles apart from being hollow. Deep respect. I need their headline tour ASAP so that the boys can play some full-length sets. Seriously.

Wyznanie: Z CAŁEGO SERCA UWIELBIAM TYCH PANÓW. To była miłość od pierwszego wejrzenia. A może raczej pierwszego słyszenia. Ich energia na scenie jest niezrównana, grają wyłącznie bangery, a do tego ich teksty nie wieja pustka. Głęboki szacunek. Potrzebuję ich headline trasy ASAP, żeby chłopaki mogli grać pełnowymiarowe sety. Serio.

The band-crowd interactions during their show were on a whole another level. If you walked in with no idea they were the opening act, you would have never guessed it right. Warming up the audience takes them literally half of a song, tops (actually confirmed during the second show I’ve seen days later). The sing-along before Melanin Punk started, as well as clapping and cheering, was as loud as during the Bad Omens’ set!

Interakcje między zespołem a tłumem podczas ich występu były na iście kosmicznym poziomie. Gdybyś weszła/wszedł na koncert nie mając pojęcia, że są supportem, nigdy byś nie zgadł(a). Rozgrzanie publiczności zajmuje im dosłownie pół piosenki, i to w porywach (co potwierdziło się podczas ich drugiego koncertu, który widziałam kilka dni później). Sing-alongi przed rozpoczęciem Melanin Punk, klaskanie i wiwaty były tak głośne, jak podczas setu Bad Omens!


We had a very special moment, too, when Oxymorrons asked to light the house up just before Justice, saying “cause you see, how the music business works is bands don’t control anything. Fans control everything. Not bands, not labels, not corporations. You guys! Bands like us, Bad Omens, Ghøstkid, we go nowhere without you guys, and we love you guys.” Such a beautiful and truthful message!

Tuż przed Justice, Oxymorrons poprosili o wyciągnięcie latarek, mówiąc „Bo widzicie, biznes muzyczny działa tak, że zespoły nie kontrolują niczego. Fani kontrolują wszystko. Nie zespoły, nie wytwórnie, nie korporacje. Wy! Zespoły takie jak my, Bad Omens, Ghøstkid, bez was nigdzie się nie ruszymy i kochamy was.” Piękny i prawdziwy przekaz, totalnie poruszający moment.

Considering many people have heard them for the very first time, what they did to the audience during their show is an achievement to be proud of. Oxymorrons take no prisoners while making everyone have the time of their lives. Plus, they’re sweethearts and hang out at the merch table after the show, talking, smiling, and taking pics with the people. 2 R’S, NOT ONE!

Biorąc pod uwagę, że wiele osób słyszało ich po raz pierwszy, to, co zrobili z publicznością podczas swojego koncertu jest osiągnięciem, z którego można być naprawdę dumnym. Oxymorrons nie biorą jeńców, sprawiając, że wszyscy wyśmienicie się bawią. Przy okazji, są najbardziej uroczymi ludźmi ever i po koncercie wychodzą porozmawiać z ludźmi, pożartować i porobić fotki. 2 R’S, NOT ONE!

Setlist(a):

  1. Green Vision
  2. Enemy
  3. Django
  4. Melanin Punk (New)
  5. Look Alive (New)
  6. Justice

GHØSTKID

If you’ve ever wondered what did Sebastian “Sushi” Biesler do after he left Eskimo Callboy in 2020, he started a new, darker-sounding project, Ghøstkid. I can’t even start about how imaginative, gothy, sometimes Lynch-y (YØU & I), and sometimes even post-apocalyptic (SUPERNØVA) their music videos are. And the music itself, too. Like Marilyn Manson and an emo rapper had a kid who has started their own industrial band kind of vibe, and I’m so here for it.

Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, co robił Sebastian „Sushi” Biesler po opuszczeniu Eskimo Callboy w 2020 roku, to założył nowy, mroczniej brzmiący projekt – Ghøstkid. Trudno jest opisać słowami to jak pomysłowe, gotyckie, czasem lynchowskie (YØU & I), a czasem wręcz post-apokaliptyczne (SUPERNØVA) są ich teledyski. Jak i sama muzyka. Gdyby Marilyn Manson i jakiś emo raper mieli dzieciaka, który założył własny zespół industrialny, to brzmiałby on dokładnie tak, jak Ghøstkid.

The crowd, left red-hot after Oxymorrons, had just a perfect amount of time to rest before Ghøstkid conquered the stage with their badass set. “We are just a fucking warm-up” – no, no, no, you’re made for big things, guys. For real. The party we all had during their set was incredible. Their music is literally perfect for screaming, jumping, headbanging, dancing, and yet still has that dark-wave vibe to it that keeps you on your toes. No wonder they had so many fans present in the house!

Tłum, rozgrzany do czerwoności po Oxymorrons, miał idealną ilość na ostygniecie, zanim Ghøstkid podbił scenę swoim badass setem. „Jesteśmy tylko pieprzoną rozgrzewką” – nie, nie, nie, jesteście stworzeni do wielkich rzeczy, chłopaki. For real. Impreza, którą zafundowali nam swoim setem była niesamowita. Ich muzyka jest dosłownie idealna do krzyczenia, skakania, headbangingu, tańczenia, a jednocześnie ma w sobie ten dark-wave’owy klimat, który trzyma cię w lekkim napięciu i nie puszcza. Nic dziwnego, że tak wiele gardeł odkrzyknęło nieartykułowane dźwięki na pytanie, kto słyszał o nich wcześniej!



A word about their stage presence in terms of aesthetics, as their looks are simply amazing. Kept in the same style as their music videos, they create atmosphere that is truly distinctive and definitely memorable. Add some lights and stage props with their vampire teeth logo, and it feels kind of like entering an old, gothic castle, or an ex-factory, arranged for an industrial party. If you’ve ever been to some cool, goth clubs in Berlin, it’s similar. Loved it.

Jeszcze słowo o ich prezencji scenicznej pod względem estetycznym, bo ich wygląd naprawdę robi wrażenie. Utrzymany jest w tym samym stylu, co teledyski, dzięki czemu tworzą specyficzną atmosferę, która zdecydowanie zapada w pamięć. Dodajmy do tego światła i rekwizyty sceniczne z logo ich wampirzych zębów, a poczujemy się jak w gotyckim zamku, albo w starej fabryce zaaranżowanej na industrialną imprezę. Jeśli kiedykolwiek byłeś/aś w jakimś przyzwoitym, gotyckim klubie w Berlinie, to dokładnie taki vibe. Loved it.

What kind of shook me personally was when Sebastian said that “I don’t know how the situation in Poland is, but in Germany, people are not buying tickets at all at the moment,” followed by thanks to the crowd. I never would have guessed it looks like that if you asked me. Should Polish fans pay you visits more often?

Co było dla mnie zadziwiające, to kiedy Sebastian powiedział, że „nie wiem jak wygląda sytuacja w Polsce, ale w Niemczech ludzie w ogóle nie kupują biletów w tej chwili”, po czym podziękował tłumowi. Nigdy bym nie przypuszczał, gdybyście mnie zapytali, że tak to wygląda. Czy polscy fani powinni częściej składać tam wizyty?



But the most surprising moment of the whole night was probably when Stanislaw, the bassist, got the mic and started… talking in Polish. The audience was rendered speechless for quite a minute, but started applauding as soon as they regained that lost grasp of reality. To say we were all shocked is like saying nothing at all. Astounded is a better match. Even his unexpected ascension to the balcony area didn’t evoke such an immense commotion!

Ale najbardziej zaskakującym momentem całej nocy był chyba ten, kiedy Stanisław, basista, dostał mikrofon i zaczął… mówić po polsku. Publiczność zaniemówiła na minutę, ale zaczęła bić brawo, gdy tylko odzyskała utracone poczucie rzeczywistości. Powiedzieć, że wszyscy byliśmy w szoku, to jak nie powiedzieć nic. Zdumienie to lepsze określenie na to, co malowało sie na twarzach. Nawet jego niespodziewane wejście na balkon nie wywołało tak ogromnego poruszenia!


I can also confirm that Ghøstkid are a great company to hang out with after the shows. Talking, taking pics, drinking – they’re up for it all, and incredibly amusing while doing it!

Mogę również potwierdzić, że Ghøstkid są świetnym towarzystwem do spędzania czasu po koncertach. Rozmowy, zdjęcia, picie – są gotowi na wszystko, a przy tym niesamowicie zabawni!


Setlist(a):

  1. FØØL
  2. START A FIGHT
  3. CRØWN
  4. HOLLYWOOD SUICIDE
  5. YØU & I
  6. DRTY
  7. UGLY
  8. THIS IS NØT HØLLYWØØD
  9. SUPERNØVA

BAD OMENS

Needless to introduce this band to the majority of people following the scene’s events. If you haven’t heard of their third self-made (yes, they self-produced it, too) album, The Death of Peace of Mind yet, you’re missing out – big time. Their unique, hypnotizing way of interweaving a diverse array of influences in every aspect of music (and not only music) creation makes many heads explode with that sightly-surprised-immense-pleasure feeling.

Tych Panów nie trzeba przedstawiać większości osób śledzących wydarzenia na scenie muzycznej. Jeśli jeszcze nie słyszałeś/aś jeszcze o ich trzecim self-made (i self-produced) albumie The Death of Peace of Mind, to wiele cię omija. Ich unikalny, hipnotyzujący sposób przeplatania różnorodnych wpływów w każdym aspekcie tworzenia muzyki (i nie tylko muzyki) sprawia, że wiele głów eksploduje od przemożnej, lekko związanej z zaskoczeniem, sonicznej przyjemności.

All photos from the Bad Omens set are by the one and only, Mr. Bryan Kirks (I love this guy’s shots, they’re incredible!) // Wszystkie zdjęcia z setu Bad Omens są autorstwa Bryana Kirksa (Uwielbiam tego człowieka, jego foty są niesamowite!)


Although some may say it’s no longer „real metalcore”, the band’s aspirations are far more than just merely holding a place within one genre. One can argue that they’ve ascended above the labels, creating a genre of their own, that will influence the music for many, many years to come. You just can’t sleep on this band. Alongside Sleep Token, they’re the main chills and goosebumps providers out there right now, and that’s not changing anytime soon.

Choć niektórzy mogą powiedzieć, że to już nie jest „prawdziwy metalcore”, to aspiracje zespołu są znacznie większe niż tylko utrzymywanie się w ramach jednego gatunku. Można powiedzieć, że wznieśli się ponad podziały, tworząc własny gatunek, który będzie miał wpływ na muzykę przez wiele, wiele lat. Tego zespołu po prostu nie można przespać. Obok Sleep Token, są obecnie głównymi dostarczycielami ciarek i w najbliższym czasie nic nie zapowiada zmian.

To anyone who has even once wondered if they are half as good live as we can hear on their records – go see them in action. They’re way better live. But beware, there’s a high chance of having your mind blown. Heads may actually roll, too.

Dla każdego, kto choć raz zastanawiał się, czy na żywo są choć w połowie tak dobrzy jak na płytach – zobaczcie ich w akcji. Na żywo są o niebo lepsi. Ale uwaga, istnieje duże prawdopodobieństwo, że zostaniecie mind-blown. Mogą pospadać głowy.


Naming it a “concert” would be a severe understatement, considering the perfectly well-thought use of every possible medium of expression available. Intermitting clips, lights, song arrangements, short speeches, even the little jumping jacks workout, everything was so on point, so fitting, so engaging! It was more like a fully prepared musical happening. Sounds like an oxymor(r)on (wink-wink), as “fully prepared” and “happening” are in somewhat of a clash, but it was really masterly prepared and involved the audience’s participation at the same time. If you have a better notion for describing it – let me know.

Nazwanie tego „koncertem” byłoby sporym niedopowiedzeniem, biorąc pod uwagę doskonale przemyślane wykorzystanie każdego możliwego środka wyrazu. Klipy między utworami, światła, aranżacje piosenek, krótkie przemówienia, nawet mały trening pajacykowy, wszystko było tak w punkt, tak dopasowane, tak wciągające! To był raczej w pełni przygotowany happening muzyczny. Brzmi jak oksymor(r)on (wink-wink), bo „w pełni przygotowany” i „happening” są w pewnym sensie przeciwieństwami, ale to było naprawdę mistrzowsko przygotowane i zarazem niesamowicie angażujące publikę. Jeśli macie lepsze pojęcie na opisanie tego – dajcie znać.

The audience’s screams, squeals, and growls could be heard from the very first footstep hitting the stage. With the venue’s concert capacity of 1500 people, it was crazy! And got even crazier with the passage of time. Imagine 1500 throats screaming the lyrics all the way through the set from the very first verse. Truly exhilarating. Literally insane. Undoubtedly the type of event I live for.

Krzyki, piski i wrzaski publiczności słychać było od pierwszego kroku postawionego na scenie. Przy pojemności koncertowej 1500 osób, to było czyste szaleństwo! A z biegiem czasu obłęd tylko nabierał rozpędu. Wyobraźcie sobie 1500 gardeł wykrzykujących teksty piosenek przez cały czas trwania setu od pierwszej zwrotki. Prawdziwa radość. Dosłownie szalone. Niewątpliwie jest to ten rodzaj eventu, dla którego żyję.


A wall of death during Nowhere To Go – achieved, and executed flawlessly. As was the mosh pit every time the audience felt like doing it. That happened about three to four times. Or more – I lost count as I was having way too much fun up on the balcony!

Ściana śmierci podczas Nowhere To Go – zrobiona i wykonana bezbłędnie. Podobnie jak mosh pit, za kazdym razem, kiedy tylko publiczność miała na to ochotę. Zdarzyło się to jakieś trzy, cztery razy. Albo więcej – straciłam rachubę, bo sama za dobrze się bawiłam na balkonie!


“Alright, Warsaw. It’s clear you know every single fucking song we’re gonna play. So that said, sing this last chorus loud as you can,” and oh my, we did. Singing Limits at the top of one’s lungs may turn out to be the most popular hobby in Poland. If you happen to have heard people screaming “If you’re throwing me to the lions, you should know I’m not scared of dying” on the 10th of February, now you know you’re not (that) crazy.

„No dobra, Warszawo. To jasne, że znacie każdą piosenkę, którą zagramy. Zaśpiewajcie ten ostatni refren tak głośno, jak tylko możecie” i ojej, zrobiliśmy to, jeszcze jak. Wrzeszczenie Limits wniebogłosy może okazać się najpopularniejszym hobby w Polsce. Jeśli zdarzyło ci się przypadkiem słyszeć ludzi krzyczących “If you’re throwing me to the lions, you should know I’m not scared of dying” 10 lutego, teraz wiesz, że nie jesteś (aż tak) szalony.


The moment Noah said: “Poland… You may be the loudest crowd in this whole fucking tour so far,” everyone went NUTS. As if we weren’t earlier! Never in my entire concert-attending career (and that includes some big names) have I heard a crowd screaming so consistently loudly.

W momencie, kiedy Noah powiedział: „Polsko… Możliwe, że jesteście najgłoszniejszą publiką w całej tej dotychczasowej trasie”, wszyscy dosłownie stracili głowy… Jakby ktoś jakąś jeszcze miał! Nigdy w całej swojej koncertowej karierze (a obejmuje to kilka dużych nazw/isk) nie słyszałam tłumu krzyczącego tak konsekwentnie głośno.


The whole set’s order and song choice was impeccable. Differentiating between the three albums and the atmosphere, we were served a vibrant palette of emotional states, like true queens and kings. Everyone was cheering, dancing (or moshing, if preferred), singing (or screaming), with occasional tears falling along. Out of all the people I asked after the show, every single one had a great time!

Kolejność i dobór utworów w całym secie był nienaganny. Różnicując trzy albumy i atmosferę, zaserwowano nam żywą paletę stanów emocjonalnych niczym królowym i królom. Każda obecna jednostka bawiła się, tańczyła (lub moshowała, wedle uznania), śpiewała (lub wrzeszczała), czasami nawet toczyły się łezki. Spośród wszystkich osób, które pytałem po koncercie, każda z nich świetnie się bawiła!

This whole thing was sublime, bordering on… Scratch that, it actually was a spiritual experience, judging from the looks on many, many faces present there (take a look at Bryan’s photos!). Something like being enchanted to forget about the existence of the world outside for slightly more than an hour. These guys create an atmosphere that’s more immersive than any VR game ever made. It’s almost alive on its own, if you know what I mean. Raw, authentic, intense, emotional. Would definitely do it again a million and one time. (To be honest I already did, a few days later. And will again, in another few. That’s how good this band is.)

Całość była wręcz wykwintna, granicząca z… Wróć, to właściwie było duchowe doświadczenie, wnosząc po widoku wielu, wielu obecnych twarzy (zerknijcie na foty Bryana!). Niczym bycie zaczarowanym by zapomnieć o istnieniu świata zewnętrznego na nieco ponad godzinę. Panowie tworzą atmosferę, która jest bardziej wciągająca niż jakakolwiek gra VR. Niczym żywe stworzenie samo w sobie, surowe, autentyczne, intensywne i emocjonalne. Zobaczyłabym ich ponownie jeszcze milion i jeden raz. (Właściwie zrobiłam to kilka dni później. I zrobię to ponownie, za kolejne kilka. Tak dobry jest ten zespół).


Setlist(a):

  1. CONCRETE JUNGLE
  2. ARTIFICIAL SUICIDE
  3. Nowhere To Go
  4. Glass Houses
  5. The Grey
  6. Never Know
  7. Mercy
  8. Who are you?
  9. Limits
  10. IDWT$
  11. What It Cost
  12. Like A Villain
  13. Just Pretend

Encore:

  1. THE DEATH OF PEACE OF MIND
  2. Dethrone
  3. What do you want from me?

SPECIAL THANKS SECTION:

To the bands – obviously! Thank you all for that unforgettable experience!

To Steven, for saving the day at the merch table, multiple times – you’re awesome!

To Bryan, for the mesmerizing shots and being so kind – you’re awesome, too!

To every audio engineer involved – thank you! First gig ever where I didn’t even need any plugs and my ears were perfectly sound 🙂 the next day!

To every other crew member for their hard work and for making this tour happen – thank you!

A very big thanks to Miles and Sam for giving me the opportunity to take part in and review the show!

Martyna

Links:

BAD OMENS:

https://badomensofficial.com/

https://www.facebook.com/badomensofficial

https://www.instagram.com/badomensofficial/

https://www.youtube.com/channel/UCre_5futd_kGkrSlL83n3pw

https://music.apple.com/us/artist/bad-omens/467610583

ISOLATED VOCALS FOR “THE DEATH OF PEACE OF MIND” PLAYLIST: https://www.youtube.com/playlist?list=PLH22-xSMERQqzUD6QP21D0VBenehtCcpD

 

GHØSTKID

https://www.ghost-kid.de/

https://www.facebook.com/ghostkidofficial

https://www.instagram.com/ghostkiddo/

https://www.youtube.com/channel/UCsp-_mUeq7S87lZXZe_kTWQ


OXYMORRONS

https://lnk.to/oxymorrons

https://www.oxymorrons.com/

https://www.instagram.com/oxymorrons/?hl=en

https://music.apple.com/pl/album/enemy-single/1660984037

https://www.youtube.com/@OxymorronsTV

https://www.facebook.com/Oxymorrons

 

BRYAN KIRKS

http://www.bryankirks.com/

https://linktr.ee/brybarian

https://www.instagram.com/brybarian/?hl=en

https://bryankirksprints.etsy.com/

 

STEVEN HENDRICKSON

https://www.instagram.com/stevenxtimothy/?hl=en

https://www.instagram.com/stevenxfilm/?hl=en

 

MATT DIERKES

https://www.instagram.com/mattxdierkes/?hl=en

https://twitter.com/mattxdierkes/

 

ME 🙂

https://www.instagram.com/xiiroe/

FEVER DREAM TOUR

PALAYE ROYALE + YONAKA + STARBENDERS

01/22/2023, WARSZAWA



Disclaimer:
 English version available below 🙂



Mój pierwszy raz w Warsaw Expo zaczął się kiepsko, ale późniejsze wydarzenia wynagrodziły mi początkowe niedogodności z nawiązką. Sama hala jest całkiem przyzwoita, z akceptowalną jakością dźwięku (byłam w kilku lepszych pod względem akustycznym, ale bywały też gorsze — Iron Maiden na Stadionie Narodowym to idealny przykład tego, gdzie nie powinno się robić koncertów). Inżynierowie akustycy zdołali jednak wykorzystać możliwości obiektu i zrobili to doskonale.


Starbenders

Alt-glam rockowy kwartet z Atlanty w stanie Georgia, założony w 2013 roku przez wokalistkę/gitarzystkę Kimi Shelter i basistę Aarona Lecesne, z późniejszym dołączeniem Emily Moon na perkusji i Krissa Tokaji na gitarze.

Występ niestety przegapiłam stojąc w gigantycznej kolejce do szatni. Około godzinne oczekiwanie na pewno nie pomogło ludziom wczuć się w klimat, zwłaszcza tym, którzy przyjechali z daleka, aby zobaczyć zespoły. Nie mam pojęcia, czy coś się stało, ale szczerze mówiąc, wyglądało to na problem logistyczny. Szkoda.

Z tego, co udało mi się usłyszeć z lobby, Starbenders dali niesamowity koncert, ludzie wiwatowali, krzyczeli i klaskali. Wielkie brawa za wyjście na spotkanie z fanami po występie Palaye Royale. Przed rozmowami i zdjęciami z fanami nie powstrzymał ich nawet nakaz opuszczenia głównej hali przez panów z ochrony. Swoją drogą, bardzo smutnych panów z ochrony.

Wszystkie zdjęcia mojego autorstwa


YONAKA

Angielski zespół rockowy z Brighton, powstały w 2014 roku, w składzie: Theresa Jarvis – wokalu, George Edwards – gitara, Alex Crosby – bas i klawisze oraz Robert Mason – perkusja. Obecnie w trasie z Jayem Cobainem na perkusji. Współpracowali z Bring Me The Horizon na płycie “Music to Listen To…” znajdując się w utworze “Tapes”. 

Theresa jest nieprawdopodobnie dobra na żywo — jej głos jest po przeszywający niczym świeżo naostrzona katana i płynie prosto z trzewi. Brzmi jak prawdziwa gwiazda punk rocka, a wygląda jak współczesna Nancy Spungen z prostymi włosami. 

Zwróciłam szczególną uwagę na brzmienie perkusji, z wszystkimi subtelnymi akcentami i groovami w szybkim tempie, idealnie towarzyszącymi gitarom. Na pierwszy plan wysuwa się jednak nadal wokal. Gitary to czasem taki klasyczny rockowy zagryw, a innym razem wielka ściana sonicznego angstu. Piękna harmonia bez przesadzania, co pozwala usłyszeć wszystko wyraźnie, nie mając poczucia, że czegoś brakuje.


Setlista:

  1. Ordinary
  2. Greedy
  3. Punch Bag
  4. Call Me a Saint
  5. Panic 
  6. Clique
  7. “Here’s another new song” – I Want More
  8. F.W.T.B.
  9. Rockstar
  10. Seize the Power


Tłum śpiewał przez cały set, nie licząc przedpremierowego utworu “Panic”, który ukaże się 3 lutego. Theresa zadedykowała ten utwór “każdemu, kto przeżywa trudny czas, aby wiedział, że będzie lepiej”, wywołując tym samym entuzjastyczną reakcję fanów. Ilość podekscytowanych o-mój-bożów, Jezus-Mariów i tego typu rzeczy w tłumie była naprawdę urocza, zupełnie jakby ludzie nie spodziewali się, że zespół jest aż tak dobry. Cóż, zdecydowanie są.

Bawiliśmy się w żaboskoczki


Sposób, w jaki mieszają wpływy rapu z klasycznym brytyjskim rockiem i wpływami sceny punkowej oraz nowoczesnym aspektem jest powalający, przez co brzmią jak nowa muzyka z alt-radia, ale z takim charakterem i świetnymi tekstami, że po prostu szczęka opada. Przerwalibyście zakupy, żeby potańczyć, a może nawet pomoshować, na środku alejki w supermarkecie. Idźcie ich posłuchać!


PALAYE ROYALE

Zespół założony w 2008 roku jako Kropp Circle (nazwę zmienili w 2011 roku), w skład którego wchodzą trzej bracia: Remington Leith (wokal), Sebastian Danzig (gitara, klawisze) i Emerson Barrett (perkusja, fortepian). Obecnie w trasie promującej ich czwarty studyjny album “Fever Dream”, który ukazał się 28 października 2022 roku, z Loganem Baudéanem na basie i Andrew Berkeleyem Martinem na gitarze. 


Setlista:

  1. Intro
  2. Nightmares
  3. No Love In LA
  4. You’ll Be Fine
  5. Broken
  6. Fucking With My Head
  7. King of the Damned
  8. Paranoid
  9. Oblivion
  10. Line It Up
  11. Punching Bag
  12. Mr. Doctor Man
  13. Off With the Head

Encore:

  1. Lonely
  2. Fever Dream




Intro sprawiło, że poczułam się, jak gdybym została wchłonięta przez senny, gotycki horror w stylu Draculi czy Rodziny Addamsów. Fragment “Is everybody in” stanowi wyraźne nawiązanie do “Celebration of the Lizard” The Doors, co bardzo sobie cenię. Ekscytacja tłumu widocznie narastała z każdą mijającą sekundą, by osiągnąć apogeum w momencie wkroczenia zespołu na scenę.

Aranżacja “Nightmares” na żywo uczyniła kompozycję o 1000% lepszą, choć wersja studyjna sama w sobie jest znakomita. Tłum śpiewał przez cały utwór, nie omijając ani kawałka, z niesamowitą energią.

Zrobiłam wam gifa


“No Love in LA” to ta sama historia, w tym momencie zaczęłam myśleć, że na żywo są jeszcze lepsi niż studyjnie. Było to odczucie czysto dźwiękowe, może surowość brzmienia na żywo bardziej im pasuje. Krzyki Remingtona sprawiają, że tłumy odwzajemniają każdy krzyk radością, przerywając swoje śpiewy.

“You’ll be fine” sprawiło, że tance, hulanki i swawole publiki nasiliły się jeszcze bardziej niż wcześniej.

I jeszcze jednego. Pan od światła tez tańczył!


Następnie odbyła się mowa uznania dla zespołów supportujących, Starbenders i YONAKA, połączona z sesją klaskania. Przy “Broken” tłum wyśpiewywał swoje serca, niektórzy płakali, wszyscy klaskali, ogromna energia krążąca po hali wyraźnie napędzała wszystkich jeszcze bardziej. To było prawdziwie rozdzierające, katartyczne doświadczenie.

Kilka pochwał otrzymanych od zespołu spowodowało dalszy wzrost nakręcenia publiki (słusznie) przed rozpoczęciem “Fucking With My Head”. Tym razem publiczność pozwoliła Remingtonowi śpiewać wersy, łącząc się ze swoją niesamowitą energią w refrenach, wykrzykując całe powietrze z płuc, skacząc przy tym niczym kauczukowe piłki. Pojawiła się prośba o otwarcie mosh pitu. Tłum grzecznie i z radością polecenie wykonał — naprawdę stracili “swoje fu*king minds”, tworząc coś pomiędzy ścianą śmierci a circle pit. 

Przy “King of the Damned” pojawiła się wyraźna potrzeba regeneracji tłumu, ale i tak dali z siebie wszystko, tańcząc i śpiewając refreny.

Utwór “Oblivion”, z samym wokalem Remingtona i Emersonem na fortepianie, dokonał znaczącej zmiany w atmosferze, sprawiając, że powietrze przepełnione było nostalgią, tęsknotą i czystą magią. Latarki poszły w ruch, tłum śpiewał cicho, aby móc tym razem wyraźnie słyszeć głos Remingtona. Wraz z płynącymi łzami i ciałami kołyszącymi się na boki w rytm muzyki, cała hala koncertowa stała się na te kilka krótkich minut naprawdę zaczarowanym miejscem.

“Line It Up” dało kolejną szansę na odpoczynek, ale tłum i tak się zaangażował, energicznie machając rękami do rytmu. Bycie stosunkowo nowym utworem nie przeszkadzało fanom w śpiewaniu, wszyscy znali już tekst na pamięć, kończąc niektóre wersy Remingtona. 

“Punching Bag” dostarczyło kolejnej świetnej okazji do zrujnowania gardeł, co też tłum uczynił z czystą radością emanującą z ich twarzy. Sebastian rzucił w tłum kilka butelek, co spowodowało, że uśmiechy jeszcze bardziej się poszerzyły.

Przy lekko psychodelicznym “Mr. Doctor Man”, tłum najpierw wszedł w taneczny trans, pozwalając nieco odpocząć swoim fałdom głosowym. Trwało to aż do pierwszego refrenu. Potem stało się jasne, że szykują się do jeszcze głośniejszego krzyku i stworzenia kolejnego pitu. Nieskończone pokłady energii! To właśnie wtedy nastąpił IŚCIE IKONICZNY MOMENT, kiedy to Emerson zdecydował się zostawić swój zestaw perkusyjny i dołączyć do moshujących fanów. Legenda głosi, że nadal gdzieś tam jest. Buck Langston, ich (niesamowicie utalentowany) technik perkusyjny, zastąpił go na resztę utowru. Czy muszę mówić więcej? Idźcie sprawdzić ich instagram (lub mój twitter dla perspektywy fana 🙂 ), jeśli chcecie zobaczyć ten osobliwie fenomenalny moment z bliska. Historia została stworzona tej nocy. 


Po krótkim przedstawieniu muzykow towarzyszacych Palaye Royale w trasie i chwili uznania dla nich, rozpoczęło się “Off With the Head”. Tłum w pełnym trybie imprezowym po porywającym doświadczeniu ufundowanym przez Emersona. Konfetti wszędzie, światła przebijają się przez nie, podczas gdy fragment “They say we all, they say we all fall down. Why don’t they know by now — we won’t go down!” jest śpiewany przez las falujących rytmicznie rąk… Piękne.


– ENCORE –

“Lonely” i “Fever Dream”, śpiewane głównie przez tłumy, były kolejnymi atrakcjami wieczoru. Ręce w powietrzu, głowy w chmurach, skakanie, tańczenie, mosh, śpiewanie razem… Niekończąca się radość. Gdzieś w międzyczasie Remington zgubił koszulkę — wiem, że dla damskiej (i niekiedy męskiej) części publiki może to być istotna informacja 😉


Uwagi dodatkowe:
 Fani! Moda! Niesamowitość ich uśmiechów i energii! Dzieci! Interakcje z tłumem! Kwiaty rzucane fanom przez Emersona przy dźwiękach “When The Music’s Over” The Doors po koncercie! Było mi smutno, że nikogo tam nie było, albo – co gorsza – nie był świadomy tego, co się działo.


Wnioski:
 Idźcie zobaczyć Palaye Royale na żywo ASAP, jeśli jeszcze tego nie doświadczyliście. Atmosfera, którą tworzą (razem z fanami, niech wybrzmi) jest czymś niebywale przyjemnym. Nie tylko brzmią lepiej na żywo, ale mają też energię, ruchy i wygląd prawdziwych gwiazd rocka, a jednocześnie pozostają niezmiernie wdzięczni wobec swoich fanów. Chyba nigdy nie słyszałam tylu podziękowań na koncercie. Chcesz mieć naprawdę niesamowite doświadczenie koncertowe, dające szansę na odczucie całej gamy emocji? Idź zobaczyć Palaye Royale. Dziękuję. *mic stand throw*




Martyna


(Linki pod wersją angielską)

  



FEVER DREAM TOUR

PALAYE ROYALE + YONAKA + STARBENDERS

January 22, 2023, WARSAW




My first time at Warsaw Expo started poorly, but the following events made up for the initial inconveniences big time. 
The venue itself is pretty decent, with acceptable sound quality (I’ve been to some better ones acoustics-wise, but there were worse as well – Iron Maiden in the National Stadium being a perfect example of where not to do concerts). The sound engineers managed to get the best of the venue’s capacity, and did it perfectly well.


Starbenders

Alt-glam rock quartet from Atlanta, Georgia, formed in 2013 by lead singer/guitarist Kimi Shelter and bassist Aaron Lecesne, with the later addition of Emily Moon on drums and Kriss Tokaji on guitar.

I missed the show standing in a gargantuan queue to the cloakroom, unfortunately. The waiting time of approximately an hour definitely didn’t help people get in the mood, especially those who had traveled from afar to see the bands. I have no idea if anything happened, but to be honest, it looked like a logistics issue.

From what I could gather from the lobby, Starbenders gave an awesome show with people cheering, screaming, and clapping along. Big ups for getting out to meet the fans after Palaye Royale’s show – they stayed even after the security guards had told people to leave the main hall, talking and taking pictures. 

All photos by me.


YONAKA

English rock band from Brighton, formed in 2014, with Theresa Jarvis on vocals, George Edwards on guitar, Alex Crosby on bass and keys, and Robert Mason on drums. Currently touring with Jay Cobain on drums. They collaborated with Bring Me The Horizon on “Music to Listen To…” being featured on the song “Tapes”. 

Theresa is so good live – her voice is just piercing like a freshly sharpened katana sword and coming at you straight from her belt. She sounds like a true punk rock star and looks like modern Nancy Spungen with straight hair. 

I’ve noticed especially how great Jay’s drumming sounded, with all those subtle touches and up-tempo grooves, perfectly accompanying the guitars. The main focus is on the vocals, still. Guitars are sometimes like that classic rock type, and other times a big wall of sonic angst. There’s a certain feeling of harmony, nothing’s overdone, letting you hear everything clearly without a feeling something is missing.

 

Setlist:

  1. Ordinary
  2. Greedy
  3. Punch Bag
  4. Call Me a Saint
  5. Panic 
  6. Clique
  7. “Here’s another new song” – I Want More
  8. F.W.T.B.
  9. Rockstar
  10. Seize the Power


The crowd sang along over the whole set, excluding the pre-premiere of “Panic”, which comes out on February 3rd. 
Theresa dedicated the song “to anyone who’s having a hard time so that they know it gets better,” evoking an enthusiastic reaction from the fans. The number of excited oh-my-gods, Jesus-Marias, and stuff like this all around the crowd was really cute, as if the people didn’t expect the band to be THAT good. Well, they definitely are.

Frog-jumping moment


The way they mix some rap influences with some classic British rock and punk scene influences plus the modern aspect are smashing, making them sound like the new alt-radio music, but with so much character and great lyrics, it’s just jaw-dropping. 
You’d stop shopping to dance and mosh in the middle of a supermarket alley. Go give them a listen!

 

PALAYE ROYALE

A band established in 2008 as Kropp Circle (they’ve changed the name in 2011) by three brothers: Remington Leith (vocals), Sebastian Danzig (guitar, keyboards), and Emerson Barrett (drums, piano). Currently on tour with Logan Baudéan on bass and Andrew Berkeley Martin on guitar promoting their fourth studio album, “Fever Dream”, which came out on October 28th, 2022. 


Setlist:

  1. Intro
  2. Nightmares
  3. No Love In L.A
  4. You’ll be fine
  5. Broken
  6. Fucking With My Head
  7. King of the Damned
  8. Paranoid
  9. Oblivion
  10. Line It Up
  11. Punching Bag
  12. Mr. Doctor Man
  13. Off With the Head

Encore:

  1. Lonely
  2. Fever Dream


The Intro made me feel like being sucked into a dreamlike goth horror story like Dracula or Addams Family. The “Is everybody in” excerpt makes a clear reference to The Doors’ “Celebration of the Lizard”, which I appreciate very much. The crowd’s anticipation was visibly surging with every passing second, to reach its peak when the band entered the stage.

The “Nightmares” live arrangement made it 1000% better, although the studio version is excellent itself. The crowd sang along the whole song, not missing a bit, with incredible energy.

 I’ve made a gif for you


“No Love In LA” was just the same story. At this point I started to think that they are even better live. 
It was a purely sound-related feeling, maybe the rawness of live performances suits them better. Remington’s screams made the crowds reciprocate each scream with joy, intermitting their sing-alongs.

With “You’ll be fine”, everybody danced, sang, and squealed even more than before.

 And another one. Mr. Lightman was dancing, too!


Then, we had an appreciation speech for the supporting bands, Starbenders and YONAKA, followed by a clapping session. With “Broken”, the crowd sang their hearts out, some cried, and everybody put their hands together to the rhythm, immense energy circulating the venue visibly fueling everyone. A truly gut-wrenching, cathartic experience.

Some praises received from the band made the crowd even more energized, and rightfully so, before “Fucking With My Head”. This time, the public let Remington sing the verses, joining with their incredible energy on the choruses, screaming all the air from their lungs out while jumping off the ground like rubber balls. There was a request made to open the pit, and the crowd delivered – they’ve really lost “their fu*king minds”, creating something in between a wall of death and a circle pit. 

By the “King of the Damned”, the crowd’s need to regenerate hit, but they’ve still given their all, dancing and singing the choruses.

“Oblivion”, with just Remington’s vocals and Emerson on the piano, made a major shift in the atmosphere, making the air overflow with nostalgia, longing, and pure magic. Flashlights went into use, the crowd singing quietly, so they can still hear Remington’s voice clearly this time. Together with some tears flowing, and bodies swinging side-to-side, the whole venue became an enchanted place for those few short minutes.

“Line It Up” provided another chance to rest a bit, but the crowd engaged anyway, waving their hands to the rhythm vigorously. Being a relatively new song didn’t interfere with the fans’ singing, they all knew the lyrics by heart already, ending some of Remington’s lines. 

“Punching Bag” was a great opportunity for the crowd to really ruin their throats, and they did so with pure joy beaming off their faces. Some bottles were thrown into the crowd by Sebastian, causing the smiles to broaden even further.

With the slightly psychedelic quality of “Mr. Doctor Man”, the crowd went into dancing trance mode first, letting their vocal folds rest a bit. This lasted up to the first chorus. Then, it became obvious they were just preparing to scream even louder and create another pit. Infinite amounts of energy! It was right then when the MOST ICONIC LIVE MOMENT EVER HAPPENED, with Emerson deciding to leave his drum kit behind and joining the fans in the pit. The legend has it he’s still in there somewhere. Buck Langston, their (astonishingly talented) drum tech, replaced him for the rest of the song. Do I need to say more? Go check their instagram (or my twitter for a fan perspective🙂) if you want to see this peculiarly incredible moment from up close. History has been made that night. 


After a short touring members’ introduction and a moment of appreciation, “Off With the Head” started, the crowd now in full party mode after the exhilarating experience Emerson provided. 
Confetti thrown all over the place, lights piercing through them while the “They say we all, they say we all fall down. Why don’t they know by now – we won’t go down!” part being sung and the crowds waving… Beautiful.


– ENCORE –

“Lonely” and “Fever Dream”, sung mainly by the crowds, were other highlights of the night. Hands in the air, heads in the clouds, jumping, dancing, circle-pitting, singing along… Endless joy. Around that time, Remington’s lost his top, which I know might be important info for the ladies (and some of the gentlemen) 😉


Side notes:
 The fans! 
fashion! The awesomeness of their smiles and energy! The kids! The crowd interactions! The flowers being thrown at fans by Emerson to the sound of The Doors’ “When The Music’s Over” after the show! I was sad for anybody not being there, or even worse, not being aware of what has been happening.

 

Conclusion: Go see Palaye Royale live asap if you haven’t yet. The atmosphere they create (together with the fans, this needs to be said) is something astoundingly pleasurable. Not only do they sound better live, but they’ve also got the energy, the moves, and the looks, while still staying so gracefully grateful to their fans. I think I’ve never heard so many thank-yous at a concert. Want a truly mind-blowing live experience, providing you a chance to feel the whole range of emotions? Go see Palaye Royale. Thank you! *mic stand throw*

 

 

Martyna

 

 

Links/Links:

 

Starbenders website: https://www.starbenders.com/

 

YONAKA website: http://www.weareyonaka.com/

 

Palaye Royale website: https://www.palayeroyale.com/

 

 

Starbenders Spotify: https://open.spotify.com/user/starbendersinfo

 

YONAKA Spotify: https://open.spotify.com/artist/3Wcyta3gkOdQ4TfY0WyZpu

 

Palaye Royale Spotify: https://open.spotify.com/artist/0hAd6zwEgt9ILuMDY1prcI

 

 

Starbenders YT: https://www.youtube.com/starbenders

 

YONAKA YT: https://www.youtube.com/channel/UCzBddYqg5UYiz3U6EhwDCEA

 

Palaye Royale YT: https://www.youtube.com/channel/UCmtnvb5ParBm8yTuNROr6XQ

 

 

Starbenders FB: https://www.facebook.com/starbenders

 

YONAKA FB: https://www.facebook.com/weareYONAKA

 

Palaye Royale FB: https://www.facebook.com/PalayeRoyale

 

 

Starbenders IG: https://www.instagram.com/starbenders/

 

YONAKA IG: https://www.instagram.com/weareyonaka/

 

Palaye Royale IG: https://www.instagram.com/palayeroyale/

 

 

Starbenders Twitter: https://twitter.com/starbenders

 

YONAKA Twitter: https://twitter.com/weareyonaka

 

Palaye Royale Twitter: https://twitter.com/PalayeRoyale

SPOKÓJ FESTIW4L 2022 (28-30.07.2022, Dąbrowa na Kaszubach) – Relacja

  Grafika promująca SPOKÓJ FESTIW4L 2022 autorstwa Kamila Frąckiewicza aka Kitowcze aka szklanymozg (linki poniżej); (dzięki uprzejmości organizatorów)

 

Festiwal, którego oczekiwałam z wypiekami na twarzy, odkąd dowiedziałam się o jego istnieniu. Festiwal, który równocześnie przerażał mnie ze względów, które zaraz przybliżę. Festiwal, na który niemalże nie pojechałam (mój organizm postanowił dokonać bajońskiego fuxkupu w najbardziej odpowiednim ku temu momencie. Plus kilka innych, niewygodnych subtelności).

 

Spokój Festiwal.

 

Zrzucę to z siebie: nienawidzę spać w namiocie. Tak bardzo, że jeśli nie ma innej opcji, zabiorę ze sobą stado ruchomości umilających, mających za zadanie łagodzić katusze tych spartańskich warunków. Dodając do tego wszędobylskie robale — których nie tyle boję się z powodów zakorzenionych ewolucyjnie, ile żywię doń niebywałą odrazę, m.in. ze względów sanitarnych (tak, wiem, OCD) – i mamy gotową traumę.

 

Niemniej jednak w Dąbrowie zdarzył się cud, jakiego świat nie widział. Otóż ani namiotowe noclegi, ani natarczywe owady, ani nawet pachnące skutkami trzydniowej imprezy latryny nie zakłóciły mojego maniakalnie wręcz podniesionego nastroju podczas tych idyllicznych kilku dni. Z radością udawałam się do namiotu, nie myśląc w ogóle o tym, gdzie właściwie śpię, zamiast tego pragnąc jedynie objęć Morfeusza (tego dziada od snów, oby był tak hot, jak go sobie wyobrażam). Kąpieli zażywałam względnie legalnie w pobliskich jeziorach w doborowym towarzystwie (pozdrawiam serdecznie). Temat potrzeb fizjologicznych taktownie przemilczę, z może wyjątkiem wspomnienia o braku „incydentów woodstockowych”, tj. użycia zewnętrznej siły ku zmianie momentu pędu plastikowego pudełka z wątpliwie estetyczną zawartością (wprawiania go w ruch obrotowy, basically). Nie chcę wiedzieć, jak to wygląda z perspektywy pasażera.

Na teren festiwalu wjechałyśmy późno, zbyt późno, by od razu w pełni docenić rozciągające się przed nami krajobrazy, zbyt późno, by rozbić namioty przy naturalnym świetle. Ale czego się nie robi dla dobrej zabawy. Duet M^2 błyskawicznie rozprawił się z tymczasowym spankiem, w gradzie sucharów postanawiając, że szkoda czasu — trzeba gnać czym prędzej w stronę imprezy. A ponieważ uparłam się (co za nowość), żeby zdążyć na Nene Heroine — zdążyłyśmy (ba!).

 

Nene Heroine

 

Jako że wraz z sąsiadami (i okazjonalnie Zordonem) regularnie delektujemy się ich kompozycjami przy popołudniowej kawusi, musiałam posłuchać ich na żywo. Oczywiście sąsiedzi delektują się mimochodem, z racji mojego nieokrzesania względem doboru głośności, jednak w przypadku utworów tak dobrych jak te jest to raczej edukacja muzyczna, aniżeli zakłócanie porządku publicznego. Co najmniej kształcenie słuchu. Grają psychodeliczny post jazz z elementami rockowo-dubowo-improwizacyjnymi. Znajdziecie więc bardzo nieintuicyjną dla niewprawnych uszu rytmikę, tenorowy saks (który typuję jako prawdopodobny powód, dla którego Zordon otwarcie szanuje) i całe mnóstwo smaczków mogących początkowo wykręcić wam mózgi na lewą stronę, ale słuchanie ich to taki one-way ticket — jeśli choć raz złapiesz się mimowolnym nuceniu któregoś kawałka, przepadłeś/aś z kretesem. Jak dla mnie idealny soundtrack, szczególnie do czytania Murakamiego. Na Spokoju zaczęli grać jakoś po 1 w nocy, pora wręcz idealna na takie klimaty. Brzmienie po profesjonalnemu wydawało się czymś wręcz rutynowym (brawo oni i realizatorzy), zero zakłóceń tonalno-rytmiczno-sprzęgających w odbiorze. Trzeźwa jak niemowlę totalnie odpłynęłam w jakąś surrealistyczną krainę. I zagrali moje najulubieńsze kawałki! (Ok, trochę kłamię, kocham je wszystkie).

Czwartek zakończyłyśmy na Małej Scenie, gdzie codziennie od późnego popołudnia do białego rana można było dać się ponieść muzycznym wizjom rozmaitych DJów i DJek w klimatach sopockiego Sfinksa, czy krakowskiego Egodropa. Tuptaniu nie było końca.

 

Piątek powitał nas ciepłem i kolejkami pod prysznice, postanowiłyśmy więc skorzystać z okazji i uczynić wycieczkę nad, albo raczej do pobliskiego jeziora. Wykąpane i zadowolone, byłyśmy wreszcie w stanie docenić zachwycające piękno okoliczności przyrody, w jakich zorganizowano Spokój. Osobiście przyzwyczajona do miejskiej dżungli nie mogłam nacieszyć oczu polami, lasami, pagórkami, dzikimi kwiatami i właściwie wszystkim, na co padało moje spojrzenie. Totalna sielanka.

 

Oprócz koncertów można było podziwiać prace rozmaitych artystów (pochodzących z/tworzących głównie w Trójmieście i okolicach) w rozmaitych formach, oglądać w kinie niezależne krótkometrażówki, kompilacje vintage reklam, uczestniczyć w warsztatach jogi czy performance’u albo wykładach, odwiedzać stoiska z rękodzielniczymi cudami, zażywać kąpieli w Dzikim Spa, a nawet jeździć na rampie od Skate Areny. Oprócz tego hamaki, leżaki, jedzonko wszelakie, parzona na tysiąc sposobów i niesamowicie misternie przygotowywana przepyszna kawa od Józefa (pozdrawiam serdecznie). Bary, jasna sprawa, nawet dwa. Zadbali nawet o obecność SINu w razie nad wyraz dotkliwego kontaktu z pozaziemskimi cywilizacjami. Profesjonalizm ciśnie mi się jako epitet, ale coś czuję, że to bardziej z troski i serdecznych, szczerych chęci zrobienia imprezy DLA ludzi.

 

Chair

 

Comfort music. Jeden z koncertów, których wysłuchałam przy kramiku z rękodziełem, gdzie akustyka pozwalała na rozprzestrzenianie się fal dźwiękowych w wyjątkowo przyjemny sposób. Jednak nie to zaważyło na wrażeniu komfortu. Międzynarodowy duet tworzy coś, co określają jako „country-porn-punk” i w moim odczuciu idealnie oddaje to ich klimat. Brzmią jak muzyka z filmów stylizowanych na vintage’owe, ale idealnie pasowaliby też do Las Vegas Parano albo którejś z produkcji Jodorowsky’ego. Aspekt lekko psychodeliczny ciągnie ich niekiedy w kierunkach podobnych Jefferson Airplane, wybrzmiewają też wyraźnie inspiracje synthpopem. Mają dość specyficzne poczucie humoru, 90sowe dzieci zrozumieją na pewno.

 

Franek Warzywa

 

Och, ile śmiechu dostarczył nam ten występ to kontenerami trzeba byłoby mierzyć. Muzyczny i liryczny glitch art, wolno płynący strumień kreatywnej świadomości (pozdro dla W. Jamesa za dostarczenie pasującego określenia). Ktoś kiedyś powiedział, że żeby coś było śmieszne, musi być jednocześnie absurdalne i życiowe — tutaj mamy to w proporcji wręcz idealnej.

 

Próżnia

 

Kocham nie tylko za wykorzystanie japońskiego, choć chciałabym bardzo znać genezę (proszę, tylko nie kalka z D. Zawiałow). Tak czy inaczej, niezwykle przyjemnie się słucha, choć teksty uderzają czasami w miejsca, o których nie mówi się na co dzień, metaforycznie rzecz ujmując. Muzyczna powściągliwość tworzy idealne tło dla znaczeń, a że od tych jest w Próżni aż gęsto, wszystko się pięknie składa. Brzmieniowo… hm, hip-hopowo, lo-fi, R’n’B, o nieco soulowych właściwościach i z jakiejś przyczyny kojarzące mi się z emo rapem (pewnie teksty). Czy jest to w końcu od dawna przeze mnie poszukiwane perfekcyjne zgranie właściwości języka polskiego z muzycznym tempem = piękne frazowanie? 最も可能性が高い。[1]

 

Lastadia

 

Wprowadzili nas przez zachód słońca w wieczór swoim shoegaze’owo – dream popowym setem. W ich utworach znajdziemy także elementy jazzowe, a teksty ewidentnie pisane są pod muzykę, nie odwrotnie — co zadowala moje czepialskie ucho i pozwala cieszyć się odbiorem bez zgrzytów w linii muzyka — tekst. Bardzo dobry występ, nie zabrakło nawet coverów!

 

Potem zrobiło się zimno. Bardzo zimno. Kaszuby w lipcu pogodowo są trochę jak pustynia — nawet jeśli w dzień temperatura sięga powyżej 20°C, nocą najlepiej okryć się puchówką (albo śpiworem). Regularnie wjeżdżała herbatka ziołowa tudzież Earl Grey oraz dodawane były kolejne warstwy odzieży w kolejności i zestawieniu przypadkowym. Ponieważ jednak zmarzluchem jestem niezwykłym, nie obyło się bez interwencji samochodowych, tj. po prostu siedzenia w aucie pod kocykiem, z herbatką, kumulując ciepło, zanim znów odejdzie w siną dal. Jakoś w międzyczasie dojechała reszta naszej festiwalowej ekipy, robiło się więc coraz weselej.

 

Jazxing

 

Z temperaturą przywróconą do względnej normalności ruszyłyśmy w kierunku małej sceny, gdzie odbywał się set DJ-ski duetu Jazxing. I choć trudno nazwać tuptanie moimi klimatami, bawiłam się naprawdę świetnie. Na moje ucho oscylują w granicach EDM/house’u z domieszką latynoskich rytmów, ale nie przywiązujcie się do tej opinii — na tym polu żadna ze mnie ekspertka.

 

Aleph

 

Borze Tucholski, matko z córką i wszyscy śnięci. Psalmy na ich cześć piszą się w mojej głowie. Co oni mi w nią robią nagraniami to jedno, i co prawda powinnam spodziewać się geometrycznego przyrostu efektu przy słuchaniu live’a, ale i tak dali radę przeskoczyć tę absurdalnie wysoką poprzeczkę (nawiasem mówiąc, mogłam się tego spodziewać tym bardziej, że zawierają połowę Nadihra — proszę zapoznać się z moją recenzją Orion Arm, a doznacie olśnienia w kwestii mojego zachwytu). Jak (i to z taką łatwością) łączą trudne gatunki z trudnymi rytmami, a wychodzi takie groovy-przestrzenne cacko? Może kiedyś zapytam. Obstawiam niebotycznego skilla, dużo muzycznych przemyśleń, ale i dobrą wczutę i zabawę graniem. Zdecydowanie zalecam wszystkim na wszystko, bo w ich twórczości znajdziecie i eksperymenty wszelakie, i grunge’owe momenty, i progresywne rytmy, a na mój gust zaciągają nawet trochę w stronę Dead Can Dance, OMa (tylko szybciej), czy sludge’owych klasyków. W skrócie — Aleph kondensuje w sobie jakieś 85% mojego gustu muzycznego (przy czym wszytko powyżej byłoby nie do zniesienia, trust me). Totalnie opłacało się zamarzać do 3 rano z półotwartymi oczami dla tej wisienki na Spokoju.

Sobotni poranek wyglądał właściwie podobnie do piątkowego — ze zmianą miejsca kąpielowego na inne jezioro. W międzyczasie dowiedziałyśmy się, że kaszubscy przejezdni niesamowicie ciekawie reagują na kobiety czeszące mokre włosy przy zaparkowanym na wjeździe do lasu samochodzie, toteż starałam się każdorazowo machać do delikwentów, by wytrącić ich mózgi z niewątpliwego stuporu, w jaki ich wprawiałyśmy — w końcu nie chcę mieć nikogo na sumieniu.

 

Po powrocie i rozłożeniu kramiku nadeszła pora karmienia — burgerki pierwsza klasa — i, co nawet ważniejsze, kolejną porcję kofeiny, bo poprzednia była zdecydowanie za słaba.

 

Zwidy

 

Czyli przezacne otwarcie sobotniego składu line-upowego. Są z Warszawy i właściwie to ich też słucham (tak, z sąsiadami), ale Spokój był naszym pierwszym „na żywo”. Występ bardzo elegancki sonicznie, szczególnie ze stanowiska kramikowego, gdzie — jak wspominałam — warunki do słuchania były idealne, ale i pod sceną brzmieli bardzo dobrze (byłam sprawdzić). Wystarczyło zresztą zerknąć na frekwencję tamże. Urzekające są dla mnie ich wykorzystujące chyba każdą możliwą formę ironii teksty, a warstwa muzyczna ani na chwilę nie pozostaje w tyle. Przemyślcie konotacje nazwy zespołu, a otrzymacie idealną charakterystykę ich twórczości. Ich math-noise-postrock/hcowa (love) mieszanka z domieszką emo bardzo przypomina mi klimaty koncertów mojego ulubionego krakowskiego klubu Warsztat. Grają 20 sierpnia w Hydrozagadce, zabieram swoją wizytację i zapraszam na zbicie piąteczek.

 

Tentent

 

Uwielbiam pisać ich nazwę (pozdro dla kumatych). Przyjemne, post-punkowo – krautrockowo – lekko psychodeliczne granie. Idealnie wręcz pasują mi do takiego właśnie wakacyjnego, festiwalowego klimatu. Albo plażowego — pełen chill, morze, słońce, grzebanie ciał w piasku i Tentent. Na tym etapie wykoncypowałam już z całą pewnością, iż: a) zespoły prezentujące swoją twórczość na Spokój Festiwal naprawdę potrafią w teksty po polsku (jak już może wiecie jest to temat niesamowicie drażliwy dla moich uszu), nie tracąc przy tym niczego z przekazywanej treści (maksymalny szacunek) i b) realizatorzy spisali się na medal, proszę przyznać im co najmniej order „dzielny pacjent”. Nie inaczej było w tym przypadku, choć należy oddać muzykom gruntowne przygotowanie instrumentalne.

 

Następnie oddaliłam się zażyć ruchu na eksploracyjno-rekreacyjny spacerek (i przy okazji znalazłam kolejne jezioro, pospieszyłam zatem poinformować o tym fakcie załogę). Wtedy właśnie zapadła wiążąca decyzja o komisyjnym spożyciu jednostki alkoholu w postaci piwa celem uczczenia ostatniego dnia i sukcesu handlowego mej głównej towarzyszki, tudzież po prostu tzw. piwerko po robocie.

 

Sviniarski Orchestra

 

Podobno najlepszy koncert. Podobno, bo wyszłyśmy z kina tak późno, że zdążyłyśmy tylko na ostatni kawałek. Gdyby drogi nie przeciął nam pewien chrabąszcz (podobno biegacz skórzasty, tj. Carabus coriaceus), pewnie byłybyśmy szybciej… ale cóż, pewnie musiało tak być (i proszę nie odzierać mnie z komfortu iluzji teleologizmu nieszczęśliwych wypadków tego rodzaju). Bądź co bądź, jeśli można wnioskować takie rzeczy po półtora utworu, to rzeczywiście musiał być fantastycznie dobry koncert.

 

Sebol Bejsbol

 

„Korpojaja” definitywnie zostały hymnem tegorocznej edycji Spokoju. Czy mnie to dziwi? Absolutnie nie. Czy jest to rap, którego słucham w domu? Nie mogłoby być inaczej. Czy występ tego wspaniałego artysty był dokładnie tym doświadczeniem sensorycznym, którego oczekiwałam? Tak, a nawet bardziej. Wizualizacje z painta i rozpadający się (dosłownie) ekran zwieńczały to unikatowe dzieło współczesnego performance’u. Publika szalała z rozkoszy.

 

Artificialice

 

Uwielbiam. Doświadczenie intymne, oniryczne, z nutą psychodelii. Wszystko tu płynie, ale i zgrzyta, przy czym ten oksymoron jest w stanie harmonicznie współistnieć, tworząc doprawdy unikalną całość. Elektronika — check, piękne wokale — check, emocje — double check. Trochę Björk, trochę eksperymenty, trochę jakby w jazz, ale najbardziej i tak polecam teksty. Śmiałe, konkretne, bardzo psychologiczne, z kobiecym pierwiastkiem, ale nadal uniwersalne. Łapiecie te wszechobecne dychotomie? Jak to trafnie określiła Martyna (nie ja, tym razem): „ta płyta [„Prisoners of Expectations”] to perfekcyjna całość”.

 

Immortal Onion

 

Ostatni, wyczekany koncert. Wiadomym było, ze to będzie doskonały set (kto nie wie, polecam szybciutko sprawdzić, co „Cebulki” – jak pieszczotliwie mówią o nich fani — tworzą), ale poziom mojego szacunku do nich wzrastał z każdym lumenem generowanym przez przejmującą stery niedzielę. O ogromie ich muzycznych umiejętności świadczą już nagrania, ale — powtórzę po tysiąckroć — ostateczną weryfikacją zawsze jest live. A gdy gra się fuzję wszystkiego (fusion też, tak, elektronika, oczywiście) ze wszystkim (naprawdę wszystkim, ja tu słyszę nawet podjazdy progmetalowe, więc jeśli na tym etapie nie masz odpalonego któregoś z ich kawałków jako muzycznego tła do lektury, człowieku, to serio, weź przemyśl swoje życie), zaczynając seta gdzieś o 3 rano, w międzyczasie sącząc piwka, i to gra się tak w punkt, wait… Właściwie to dlaczego oni nie są jeszcze sławni?

 

Podsumowując (wersja dla wytrwałych; jeśli więc od ilości tekstu wypadają ci już oczy, polecam przeczytać to krótsze, poniżej), jakiekolwiek inwestycje nie zostałyby poczynione w celu przybycia i przebywania na Spokój Festiwal, zostały oddane z nawiązką wielkości Drogi Mlecznej (widocznej w nocy z terenu festiwalu! Gratka dla mieszczuchów), materiałem wspomnieniowym, który zostanie przekazany moim, tudzież cudzym, wnukom (w zależności od życiowych okoliczności, rzecz jasna) i przemożnym apetytem na kolejną edycję. Widoczny gołym okiem ogrom ciężkiej pracy, jaki włożyli w to wszyscy zaangażowani stworzyciele tego niepowtarzalnego wydarzenia (c’mon, latali tam przez kilka tygodni z łopatami, budowali rozmaite konstrukcje z drewna, nie no, normalka, robię to na co dzień), zasługuje na co najmniej taki aplauz, jaki otrzymali Queen na Wembley w ‘86. Od line-upu i merchu, przez mnogość i różnorodność atrakcji, po zaopatrzenie spożywczo-trunkowe — wszystko przemyślane, przygotowane i na cacy. Żeby nie było, że słodzę w stylu cukrzyca instant: ok, pewnie mogłoby być czegoś więcej, czegoś mniej, coś inaczej — zawsze może, zawsze znajdą się maruderzy z loży szyderców (choć mam nadzieję, że tutaj jednak nie), ale dopóki ludzkość nie wynajdzie sposobu na przewidywanie przyszłości albo podróże w czasie (skutek ten sam), dopóty zawsze będzie coś, czego się nie przewidzi — to wpisane na mur-beton w naszą egzystencję. Spróbujcie zorganizować sami choćby i domówkę, a dowiecie się, o czym mowa. Skalując to na tak duże wydarzenie, poziom potencjalnych niespodzianek osiąga przyrost iście lawinowy. Biorąc to wszystko pod uwagę, Spokój Festiwal był dla mnie organizacyjnym arcydziełem. Przeogromne gratulacje i dzięki za powołanie tej wspaniałości do życia.

 

Podsumowując krótko, acz treściwie: kiedy byłam młod(sz)a, sądziłam, że najlepszym festiwalem świata jest Woodstock. Kiedy dorosłam, wiem już, że jest nim Spokój Festiwal. Dziękuję za zaproszenie, do zobaczenia za rok!

 

 

Martyna

 

 

Linki (w kolejności występowania w dzisiejszym odcinku, bo oszalałabym segregując alfabetycznie):

 

 

SPOKÓJ FESTIW4L 2022 (wydarzenie FB): https://www.facebook.com/events/1061825201398998/

 

SPOKÓJ FESTIWAL FB: https://www.facebook.com/SpokojFestiwal

 

SPOKÓJ FESTIWAL IG: https://www.instagram.com/spokojfestiwal/

 

KAMIL FRĄCKIEWICZ FB: https://www.facebook.com/kitowcze

 

KAMIL FRĄCKIEWICZ IG: https://www.instagram.com/szklanymozg/

 

NENE HEROINE FB: https://www.facebook.com/profile.php?id=100063485233183

 

NENE HEROINE IG: https://www.instagram.com/neneheroinemusic/

 

NENE HEROINE SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/682FUdadxb0BbBEJosAiSR

 

CHAIR FB: https://www.facebook.com/Chair.The.Band/

 

CHAIR LINKTREE (IG, YT, TikTok, wszystko): https://linktr.ee/kocham.chair?fbclid=IwAR0M_w9pSDL4AjEW02weDxqhk3Qp4dazBvNV5j2pOc2-8PkgYGGXs7kXlyE

 

FRANEK WARZYWA FB: https://www.facebook.com/FranekWarzywa

 

FRANEK WARZYWA IG: https://www.instagram.com/franek_warzywa/

 

FRANEK WARZYWA YT: https://www.youtube.com/c/FranekWarzywa

 

PRÓŻNIA FB: https://www.facebook.com/totylkoproznia

 

PRÓŻNIA IG: https://www.instagram.com/proznia1/

 

PRÓŻNIA SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/7zkwgyC49E931DJ76FGe99

 

LASTADIA FB: https://www.facebook.com/lastadia.music

 

LASTADIA IG: https://www.instagram.com/lastadiamusic/?hl=en-gb

 

LASTADIA SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/7F4HCtHLVVMo9vJaQtUDSY

 

JAZXING FB: https://www.facebook.com/JazxingGSD

 

JAZXING IG: https://www.instagram.com/jazxing/

 

JAZXING SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/2JHfUkPZJLj39PqBrRjjuK

 

ALEPH FB: https://www.facebook.com/alephtheband

 

ALEPH IG: https://www.instagram.com/aleph.the.band/

 

ALEPH SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/0yY78c2nz0iVh8NxG4kNVJ

 

ZWIDY FB: https://www.facebook.com/zwidy

 

ZWIDY IG: https://www.instagram.com/zwidyzwidy/

 

ZWIDY SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/03ZzgzybQr8UyvWCMSCvRy

 

TENTENT FB: https://www.facebook.com/grupatentent

 

TENTENT IG: https://www.instagram.com/grupatentent/

 

TENTENT SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/0bF8tH9EUvDG5BPIlsTSlB

 

SVINIARSKI FB: https://www.facebook.com/sviniarski

 

SVINIARSKI YT: https://www.youtube.com/channel/UCRgIzIQNOAW0721coaKvVTg

 

SEBOL BEJSBOL FB: https://www.facebook.com/SEBOLBEJSBOL

 

SEBOL BEJSBOL IG: https://www.instagram.com/sebolbejsbol/

 

SEBOL BEJSBOL SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/5yO6hcmki3Qe77QM7FCEKq

 

ARTIFICIALICE FB: https://www.facebook.com/artificialice.official

 

ARTFICIALICE IG: https://www.instagram.com/artificialice.official/

 

ARTIFICIALICE SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/3a55BXUPgSH84C0R58DHGY

 

IMMORTAL ONION FB: https://www.facebook.com/ImmortalOnion

 

IMMORTAL ONION IG: https://www.instagram.com/immortalonion/

 

IMMORTAL ONION SPOTIFY: https://open.spotify.com/artist/4CwsKWauDN6Dt84QVNnfGz

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

[1] Określenie wykorzystane na albumie Próżni, oznaczające w japońskim dokładnie to, co tytuł tegoż wydawnictwa – „Najprawdopodobniej”. Jest to o tyle ciekawsze, ze „高い” jest jednocześnie przymiotnikiem oznaczającym „wysoki/wysoka/wysokie”, a wydany w 2021 r. singiel nosi tytuł „Wysoko” (chcąc być interjęzykowym purystą można byłoby czepiać się tej teorii, jako że forma przysłówkowa brzmi: „高く”, ale who cares :)).

“Dobrze”, czyli właściwie jak?

 

Inspiracja, jedna z wielu: “Catching the Big Fish. Meditation, Consciousness and Creativity” – D. Lynch

 

Nie wiem, czy podzielacie tę opinię, ale zawsze uważałam, że wszystkie dziedziny sztuki są niczym naczynia połączone. Być może nie widać tego po przysłowiowych okładkach, jednak wnikliwy obserwator z łatwością dostrzeże analogie, dotyczące, chociażby, rozwoju procesu twórczego. Aby omówić głębiej ten temat, wyróżnię roboczo cztery kategorie:

 

  1. “Świeżaczki” – czyli ci, którzy dopiero zaczynają, pełni entuzjazmu i zapału, ale z wątłym warsztatem. Często zaczynają od coverów.
  2. “Ej, popatrz, mamy już styl” – nasze “Świeżaczki” dotarły do drugiej bazy. Rozwinęły swoje umiejętności na tyle, by zaczął się (niespiesznie) formować ich indywidualny charakter twórczy.
  3. “Konkretni, wyraziści” – na tym etapie wiedzą już, czego chcą. Szala przechyla się coraz mocniej w stronę wiedzy eksperckiej. Duże zasoby warsztatowe, często właśnie wtedy odnoszą jakiś większy (lub mniejszy, ale nie życzę) sukces.
  4. “Niegatunkowalni”, tudzież “Sami jesteśmy sobie gatunkiem, handluj z tym” – wyjadacze. Posługują się warsztatem z uwzględnieniem najdrobniejszych subtelności. Twórczość często wyraża ich lepiej, niż słowo (o ile nie są to, oczywiście, pisarze, choć polemizowałabym i z tym twierdzeniem). Posiada grawitację/magnetyzm (ale Mesmer[1] idź do domu)/aurę (do wyboru, do koloru), która wali autentycznością po oczach niczym długie światła kierowcy z naprzeciwka w cichą, ciemną noc. Jest niemal niemożliwym podrobienie czegoś takiego; no chyba, że osiągnie się podobny poziom WW — warsztatu i wrażliwości (trudne + współzależne).

 

Osobiście postrzegam te kategorie jako swoiste fazy rozwoju twórczego. Nie zawsze są one chronologiczne. Nie każdy przechodzi wszystkie. Z pewnością można uprawiać parkour pomiędzy poszczególnymi etapami. Zazwyczaj jednak najpierw kopiujemy celem doskonalenia warsztatu. Nie musi to wcale być twórczość innych artystów; równie dobrze można odtwarzać rzeczywistość w jakimkolwiek jej aspekcie. Dzięki nabywaniu kompetencji w przekazywaniu komunikatów przy pomocy środków wyrazu odmiennych niż znane dotychczas, stopniowo przychodzą do głowy własne pomysły, początkowo będące zwykle pod znacznym wpływem innych twórców, czy samego życia. Widać to bardzo ładnie na przykładzie “dojrzewania” tekstów. Te pierwsze zawierać będą treści zbliżone do większości, tj. obyczajowe. Z biegiem czasu (= rozwojem WW) mają tendencje do zwiększania poziomu abstrakcji poruszanej tematyki i środków wyrazu; częściej niż konkretnych wydarzeń dotykając idei, czyniąc tym samym twórczość mniej oczywistą.

Muzyka, będąc jednym z języków artystycznego wyrazu, także podlega temu procesowi. Bardziej wprawiony warsztatowo artysta posługuje się nią jak językiem ojczystym, kreując wrażenia zgodne ze swoim zamysłem, precyzyjnie niczym pociągnięciami pędzla malując muzyczny krajobraz przed oczyma słuchacza. Niektórzy wybierają drogę bardziej zbliżoną impresjonistom, jako cel stawiając sobie oddanie chwili; inni wolą hiperrealizm; kolejni obiorą drogę na tyle abstrakcyjną, na ile pozwoli im własny mózg. Są też i tacy szaleńcy, którzy wszystkiego pragną spróbować — im, z pewnością, doskonalenie warsztatu zajmie dłużej, ale rezultaty… cóż, bywa, że te wyprostują zwoje, wyrwą z kaloszków i nie pozwolą spać w nocy. W najlepszym sensie.

Czymże więc jest tytułowe “dobrze”? Na to pytanie, drogi Czytelniku, musisz już odpowiedzieć sobie sam. Jedno jest pewne — im autor bliższy, bardziej “oddany” swej idei (nawet, gdy zajdzie potrzeba przemiany jej w toku tworzenia dzieła), im precyzyjniej umiejętności pozwalają mu wydobyć ów zamysł z czeluści własnego umysłu, tym wrażenia głębsze, wyrazistsze, bardziej rzeczywiste. Cierpliwości!

 

Martyna

[1] Służę wyjaśnieniem dla dociekliwych: https://journals.pan.pl/dlibra/publication/122698/edition/106964/content [„Krótkie wprowadzenie do mesmeryzmu”, s.164]

Wysoce subiektywny mini-przegląd 1

Do nowych* zespołów podchodzę zwykle jak pies do jeża. Nie z obawy przed dostaniem z kolca, raczej w drugą stronę – obawiam się, że jeśli tego jeża za mocno przycisnę, to wypłyną mu oczy, albo w najlepszym wypadku ucieknie. Jest jeszcze jeden powód: młode jeże mają to do siebie, że trudno  im przetrwać kilka pierwszych miesięcy. A jeśli człowiek zdąży się nimi rozentuzjazmować, to jest trochę tak, jakby odszedł ukochany chomik. Mój na przykład skoczył z siódmego piętra bez spadochronu – znam ten stan.

 

Czy to jakkolwiek powstrzymuje mnie przed inwestowaniem rozmaitych zasobów w muzyczne nowinki? Otóż absolutnie nie. Czy to trochę masochizm? Być może, ale zdecydowanie warty świeczki. Obserwowanie takich świeżynek w procesie ewolucji przejmowania muzycznego tronu jest trochę jak uczestniczenie w rozwoju własnych dzieci (ludzkich, tudzież futerkowych). Potrafi przyprawić o całe stado siwizny na głowie, ale satysfakcja gwarantowana. Poza tym – kto inny niż oni zastąpi współczesne legendy?

 

Przesłuchuję sobie ostatnio dokonania rodzimych młodzików i czuję, jak wszelka siwizna dokonuje odwrotu. Dumnie wypinam pierś do przodu. Momentami nie dowierzam własnym uszom i oczom, że to nie jakiś zagraniczny gigant o ugruntowanej pozycji na rynku, a nasza polska produkcja. Taki profesjonalizm mimo zaledwie kilku lat istnienia? Wow. Część nawet nawraca mnie na drogę docenienia ojczysto-języcznych tekstów. Choć, jak pisał klasyk, Polacy nie gęsi, to nasza mowa jest dość niewygodna w użytkowaniu muzycznym. Czapki z głów dla śmiałków podejmujących się tego wyzwania.

Alt Age, fotografia autorstwa Kevina Majchrzaka pochodzi z oficjalnego FB zespołu

Zapoznając się na przykład z twórczością Alt Age, moim pierwszym wrażeniem było – proszę oszczędzić mnie za to porównanie – „O rany, laska ma głos jak mix starej Dody (tu: https://www.youtube.com/watch?v=5UUIGPFtDy4) i Ewy Farnej! (np. tu: https://www.youtube.com/watch?v=nxKwuzU50Eo)”. Tym, co mój mózg chciał przez to przekazać, to mocny, głęboki, damski wokal. Ktoś tu wie, gdzie leży przepona. Ale! Teksty, proszę Państwa. Teksty są po polsku. Osobiście preferuję te o dłuższej dacie przydatności do spożycia (czyt. niedawne), ale zestawienie ich ze starszymi, choć nie dzieli ich szmat czasu, pięknie pokazuje proces dojrzewania pewnych przemyśleń. Pani wokalistka robi też świetne covery, wśród których znalazła się nawet pewna japońska perełka z anime Nana (w oryginale wykonywana przez Annę Tsuchiyę). Służę linkiem do coveru: https://www.youtube.com/watch?v=Qyo4BkgaO6o.

(Równie godni uwagi Panowie muzykanci muszą mi dziś wybaczyć nietakt pominięcia w opisie. Tak to jest, jak się ma przyciągającą uwagę kobietę w składzie. Jeszcze się policzymy).

 1965, zdjęcie z oficjalnego FB zespołu

Choć nie bardzo można określić ich jako nowy zespół, jako że powstali gdzieś w okolicach 2015 r. i mają na koncie już dwa wydawnictwa, Panowie z 1965 zasługują na zdecydowanie większą uwagę publiczności. Grają naprawdę mięsistego rock’n’rolla. Piszą, że inspirowali ich Motley Crue, Monster Magnet, Velvet Revolver i Alice in Chains. Gdy dodacie do tej mieszanki garść space rocka, wyłonią się oni – „sugar, spice, and everything nice”. Jeśli jesteście za pan brat z klimatami obowiązującymi na pleszewskim Red Smoke Festival czy krakowskim Soulstone Gathering, twórczość 1965 z dużym prawdopodobieństwem wpadnie wam w ucho i rozgości się tam wygodnie na dłużej. Ich drugi album, Panther (https://1965official.bandcamp.com/album/panther – polecam na BandCampie; lepsza jakość), jest niczym wycieczka do (albo wraz z) Palm Desert w okularach przeciwsłonecznych rodem z lat 90. i lateksowych legginsach w panterkę. Słuchając natomiast Too young to die z ich pierwszego wydawnictwa High Time (https://1965official.bandcamp.com/album/high-time), ulegałam wrażeniu wciągnięcia do maszyny wskrzeszającej stary, dobry, wielkoczwórkowy grunge – przeciągnięte sylaby i chórki niczym z albumu Above od Mad Season rozdzielające mocniejsze zwrotki. To co, z kim widzę się na piątkowym koncercie w warszawskich 2Kołach?

Error Label – foto z oficjalnego FB zespołu

Będąc po uszy w rock’n’rollu – znacie Error Label? Weźcie Panterę, starą Metallicę (jak np. ta z czasów Load), kawałek Led Zeppelin i wrzućcie to, wstrząśnięte, nie zmieszane, do gara, doprawiając lekkością i szczyptą southernu. Mniam. Dodatkowo Panowie robią rzeczy tak dopracowane, jakby siedzieli w tym biznesie od 20 lat, swobodnie przy tym czerpiąc z zasobów okolicznych gatunków. Pod wpływem głosu wokalisty można nawet zacząć podejrzewać, że to jakiś tajny projekt Phila Anselmo, który dopiero teraz ujrzał światło dzienne, albo co najmniej jego (sporo) młodszy brat. Sztos, chcę więcej! PS: Chicks definitely do dig it. Można ich znaleźć tu: https://errorlabel.bandcamp.com/releases, lub tu: https://open.spotify.com/artist/61AGIX3jTK63IAECmVwhxX?si=GcJhMjDNSrS-FLgPE7MhFg.

 

Przemożnym optymizmem napawa fakt, że przedstawione wyżej perełki to krople w morzu. Nie tracąc zatem czasu na zbędne podsumowania, oddelegowuję się celem dalszego zgłębiania przestworzy muzycznych oceanów. Do napisania!

Martyna

 * Nowych = zarówno nowo-powstałych, jak i tych, które są dopiero w trakcie zjednywania sobie przychylności słuchaczy = nie starych, nieposiadających dużego dorobku muzycznego. Termin używany jest w tekście raczej swobodnie.

Wysoce subiektywny mini-przegląd 2

 

Nadszedł czas. Oto w dzisiejszym dekrecie, poza swą niewątpliwie (i uporczywie) subiektywną opinią, zamierzam wyjawić jedno ze ściśle tajnych kryteriów doboru przedstawianych w mini-przeglądach zespołów. „Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, Co to będzie, co to będzie?”[1]

Części tej zawiłej machiny jest kilka. Prócz mojego niesamowicie skutecznego, autorskiego przepisu na artystyczną sławę (przed użyciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą…), który to przedstawiłam w poprzedzającym felietonie, istnieje jeszcze coś takiego, jak rozróżnienie składowych dzieła na elementy odbiorcy znane i (jeszcze) nieznane. I to akurat ma pewne pokrycie w naukowej rzeczywistości.

Nie będę się za bardzo wgłębiać w szczegóły funkcjonowania ludzkiego mózgu, choć o tym mogłabym pisać osobną kolumnę (dociekliwych zapraszam do ewentualnych dyskusji prywatnie). Skądinąd wiadomo jednak, że ludzie potrzebują odpowiednich dla siebie proporcji elementów znanych i nieznanych, aby zwiększała się przyjemność odczuwana podczas wykonywania danej aktywności rozrywkowej (ale nie tylko!) – tutaj: słuchania muzyki. Czyli co, robiąc kawałek, trzeba wziąć sobie solówkę od Black Sabbath albo Iron Maiden, wokalistę z głosem jak Robert Plant czy Eddie Vedder, a sekcja rytmiczna niech sobie będzie kreatywna? No, nie do końca.

Człowieki mają to do siebie, że z natury nie są jakoś szczególnie oryginalne. Naprawdę. Wszystko, co robimy, to połączenie tego, z czym się już spotkaliśmy – realnie lub w formie abstrakcyjnej. A mama mówiła, nie oglądaj horrorów, bo zostaniesz seryjnym mordercą… (to nie takie proste). Ale! To właśnie połączenie może dostarczyć na tyle nowych elementów, że wszystkie szczęki w promieniu kilometra spadną na podłogę, jakby ktoś poprzecinał więzadła mięśni żwaczy (ups…).

No dobra, ale po czym to poznać? Trudno odpowiedzieć na takie pytanie jednoznacznie. Każdy ma inne muzyczne doświadczenia, więc „znane” jest różne w zależności od osoby. To samo z „nieznanym”. Dołóżmy jeszcze fakt, że każdy będzie preferował inne proporcje „znanego” i „nieznanego”… Cóż, to skomplikowane.

Ciekawie jednak obserwuje się to na podstawie poziomu zaabsorbowania słuchacza. Taki, któremu trafi się w gust, zacznie się bujać, tupać nóżką, kiwać główką, albo, w odpowiednich okolicznościach (miejmy nadzieję), rozentuzjazmowany wpadnie w mosh pit, a po wszystkim uda się zastąpić przepoconą koszulkę nowiusieńką, merchową. Tak właśnie widzę fanów na koncercie pierwszego z zespołów, które chciałabym dziś przybliżyć.

 

Bad Impression, fotografia z FB zespołu

 

Bad Impression – “Bad Attitude” – o, jak to buja! Środek ciężkości gdzieś miedzy rock’n’rollowym bluesem a southernem. Mocny, szorstki wokal, solóweczki chwytliwe, basik taki, jak lubię – wyrazisty i niezależny (+ czy me piękne uszy słyszą slap?), choć nadal zharmonizowany, perkusja miarowo, acz zdecydowanie wytacza muzyczne działa. Na wszystko mamy odpowiednio dużo miejsca do wybrzmienia, ale nie wieje pustką, a dokładając do całości zmiany tempa mamy dynamikę i siłę ciążenia “Walk” Pantery. Oczyma wyobraźni widzę te pogujące pod sceną tłumy. (I mają cowbell!) Mini minus za chwiejące się momentami wokale, ale przy takim poziomie zaangażowania to absolutnie wybaczalne.

Linki:

https://badimpression.bandcamp.com/

https://www.youtube.com/channel/UCS6IQLOdRiXKYfnPdSqvR-g

https://www.facebook.com/badimpressionband

https://www.instagram.com/badimpressionband/

 

Czasami jednak bywa tak, że z rozmaitych przyczyn potrzebujemy poczuć się niczym otuleni ciepłym kocykiem, siedząc przed kominkiem, dzierżąc w dłoni kubeczek z kakałkiem (choć skłaniałabym się raczej ku jakiemuś skuteczniejszemu trunkowi). Chcecie? Macie!

Logo Cellar Pillow z FB (nie mają niestety zdjęć, ale mają za to bardzo ładne obrazki!)

 

Cellar Pillow – słuchałam (późnym dla śmiertelników) wieczorem i sądzę, że jest to pora idealna na tego typu refleksyjne granie (proszę nie mylić z „nużące”, tudzież „ciągnące niczym porządna krówka”; refleksje miewać można dynamiczne, czyż nie?). Od muzycznych wstążeczek gęsto tu jak w amazońskiej dżungli, ale nie odczujecie ciężaru – wręcz przeciwnie, to zagmatwanie ma wagę (kilograma 😉 pierza. Z jednej strony kawałki z gitarowym dyskursem (“Elephant and Bumblebee”), z drugiej elektroniczno-oniryczne (“Pocketsize Waterfall” Dead Can Dance spotyka Kraftwerk, ale z przewagą pierwszego). “Among the Trees a Figure of Light” – wschód słońca! (słonia? (:) Ale taki miły, latem, nad jeziorem, wyczekany, nie musicie iść do pracy, pełen chill…

 

Linki:

https://cellarpillow.bandcamp.com/

https://www.youtube.com/channel/UCN1oHpjNNS-c5hSJzTy_gxg

https://www.facebook.com/cellar.pillow/

 

Są też tacy, co zwyczajnie lubią komplikować sobie życie (hm, brzmi znajomo). Rozmyślać na poważne, życiowe (albo i nie) tematy, ba, wręcz o nich dyskutować, jeśli znajdzie się śmiałek podejmujący temat. Dyskutować można różnie – ze znajomymi, mamą, kotem. Można do lustra, z książkami, albo wewnętrznie – klasyczny filmowy motyw aniołka i diabełka namawiającego bohatera do dwóch przeciwstawnych opcji. Trochę niepokojącym jest rozmawianie np. z podłogą albo gołębiem zza szyby, ale są przecież na tym świecie rzeczy, które nie śniły się podobno nawet fizjologom. Dyskutować można i muzycznie – wtedy grono odbiorców jest szerokie, choć niekoniecznie jakoś bardzo responsywne. Dodając do tego lekką prowokację, mocarny, damski wokal i ciekawe zagrywki, macie przepis na kolejnych bohaterów dzisiejszego odcinka.

Dead Saint’s Bitch, fotografia z FB zespołu autorstwa Aliny Żemojdzin

 

Dead Saint’s Bitch – bardzo obiecujący materiał, głos wokalistki jest tak mocny, jakby napiła się z kociołka Panoramixa (Jinjer i Arch Enemy przychodzą mi do głowy wprost automatycznie), muzykalia ciekawe; niestandardowe połączenia, szczególnie pod względem tonacji bywa mocno nieszablonowo. Również koncept zespołu trafia mi w gust jako lekko cyniczny i (już bardziej) kontrowersyjny, dotykający kwestii społecznych problemów. Jedyne osobiste zastrzeżenie leży w tym, że niekiedy dzielą mi się na 3 warstwy: wokal, gitary i perkusję, ale nie wykluczam celowości tego zabiegu.

 

Linki:

https://deadsaintsbitch.bandcamp.com/

https://www.youtube.com/channel/UCzibQvmLul47-dVFW0r28og

https://www.facebook.com/DeadSaintsGdansk

 

Skoro to wszystko od wszystkiego zależy, to co właściwie miałam konkretnie na myśli z tym kryterium? Och, żebym to ja sama wiedziała.

 

Martyna

 

[1] To z „Dziadów” cz. II Mickiewicza.