Zespołu Quo Vadis myślę że szczególnie przedstawiać nie trzeba – zwłaszcza na łamach naszego radiowego zakątka. Szczeciński zespół o grubo ponad trzydziestoletnim (właściwie to prawie czterdziestoletnim) stażu na dobre wpisał się w metalową scenę, nie tylko tę lokalną. Dyskografia obejmująca kilkanaście pozycji (uwzględniam nie tylko albumy studyjne), masa zagranych koncertów (w tym na słynnych festiwalach, takich jak Jarocin, Metalmania czy Przystanek Woodstock) oraz oryginalne inicjatywy, jak chociażby niedawna kolaboracja z Chórem Akademickim Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie, która zaowocowała nietypowym wykonaniem hymnu Pogoni Szczecin „My Portowcy”, daje obraz zespołu, który nic już nie musi udowadniać. Zamiast tego skupia się on na podtrzymaniu swojej renomy, w czym pomóc ma szansę tegoroczny album zespołu, „Labirynth”, który światło dzienne ujrzał drugiego marca. Nikt z nikim na tę recenzję się nie umawiał, niemniej uznałem, że warto by było podzielić się z Wami moją skromną opinią na temat dziesiątego albumu studyjnego Quo Vadis.

 

QV to jeden z tych zespołów, które mimo wytyczenia sobie ścieżki względnie standardowej, zwyczajnej, sprawiają mi spore trudności w określeniu ich stylu. W przypadku szczecińskiej załogi rzecz nie polega na nie wiadomo jakiej oryginalności, czy też wyłamującym się z normy karkołomnym pomysłom. Na pewno spore znaczenie ma naturalność, z jaką muzycy serwują swoją niby zwyczajną, ale jednak czymś się odznaczającą mieszankę metalowych podgatunków. „Labirynth” pod tym względem pozostaje na dokładnie tym samym szlaku. Na krążku otrzymujemy dwanaście kompozycji wyraźnie skręcających w thrash metal, choć brakuje w nich typowego dla nurtu surowego obycia, czy też dźwiękowej przemocy, którą analogicznie określę chłostaniem po uszach. Czuć w nich także heavymetalową przebojowość, ale odartą z podniosłości i epickości. Progresja? Niezupełnie… bliżej Labiryntowi po prostu do szybkiego, energicznego, ale jednocześnie względnie nieskomplikowanego metalu.

 

Quo Vadis – „Cyrk”

 

Album na pewno nie zaskakuje – za to zapewnia słuchaczowi wszystko to, czego można było się po nim spodziewać: gęsto rozsiane riffy, wyrazista sekcja rytmiczna, charakterystyczny wokal, którym niezmiennie operuje Tomasz „Skaya” Skuza, specyficzne teksty, poruszające nie tylko te typowe dla metalu kwestie, oraz parę nietypowych smaczków. Dwoma słowami: porządna robota. To nie ucieczka w bezlitosną siekę, zamiast tego „Labirynth” ochoczo odsłania tę drugą, bardziej melodyjną stronę swojej zawartości, co przy ogólnym tempie raczej typowym dla klasycznego thrashu zapewnia całkiem wyważony materiał. Oczywiście są tu zarówno numery lżejsze, jak i cięższe – album jest jednak tak skonstruowany, że ciężko je od siebie odseparować. Całość przelatuje przez głowę słuchacza jedna kompozycja po drugiej, i pod koniec okazuje się że te pięćdziesiąt parę minut to jednak szybko mija. Napisałem „przelatuje”? Cóż: muszę chyba jednak sprostować owe stwierdzenie, gdyż „Labirynth” aż tak prędko o sobie zapomnieć nie da.

 

Tylko czy największa zasługa należy się właśnie warstwie instrumentalnej? To dobre pytanie. Na albumie bez wątpienia sporo się dzieje. Nawet gdy gdzieś czasem wkradają się słabsze momenty – mało porywająca gitara w „Uniwersum” lub też nudnawy w ogólnym rozrachunku „Gwoździ wór” – spokojnie znajdzie się coś, co te mankamenty zrekompensuje. Przyznaję, te najcięższe utwory wypadają na płycie najlepiej – wypełniony najlepszymi chyba riffami, drugi w kolejności „Watykan”, wyraźnie wskazujący że album na dobrą sprawę dopiero się rozkręca; czysto thrashowej krwi „Czarnobyl”, który dodatkowo wyróżnia się schowanymi w tło orkiestracjami; agresywny, celujący w chyba największy problem współczesnego, codziennego, naznaczonego rutyną życia „Cyrk”, oraz zamykający krążek, kulminacyjny „Morderca”, będący hołdem dla ikony polskiego metalu, czyli dawnego Kata, na czele którego stał legendarny Roman Kostrzewski. I tak, udało się zachować w nim to, co najważniejsze: obecność Romana zawsze można dostrzec nawet wtedy, gdy utwór wykonuje ktoś inny /Paweł Bajda. Przyp.red./ (oczywiście pod warunkiem, że ów utwór wykonany jest na odpowiednio wysokim poziomie). A reszta? Reszta też dobra. Ale w przypadku „Labirynth” jestem w stanie jasno określić, które utwory pasują mi bardziej, i dodatkowo uzasadnić moje wybory. Niemniej ze wspomnianym „Cyrkiem” w wersji płytowej mam pewien kłopot… rozumiem tematykę, rozumiem koncept wykorzystania wysamplowanych wypowiedzi polityków, ale po prostu ciężko mi przez nie przebrnąć. W żadnym wypadku nie obwiniam zespołu – jak mam słuchać jakiegokolwiek polityka to robię się chory, a sam kontekst ze względu na moją nadzwyczajną wrażliwość na tym polu stety-niestety schodzi na dalszy plan.

 

Quo Vadis – „Morderca” (cover Kata)

 

Omówiliśmy sobie po krótce warstwę instrumentalną, teraz czas na drugi element – ten, który bez wątpienia jest jednym z tych najbardziej charakterystycznych. Skaya zawsze kojarzył mi się jako wokalista niepodobny do nikogo innego – zwłaszcza gdy mowa o jego od razu rozpoznawalnym, zachrypniętym śpiewie. Ale ogromne znaczenie ma też jego ton, w którym często da się wyczuć cynizm, ironię, słodko-gorzkie spojrzenie na otaczający nasz świat. I podobnie jest z samymi tekstami. Ktoś mógłby rzec, że to zwykły, szary realizm, nie mogę się z tym jednak zgodzić. Brakuje w tym śmiertelnej powagi – właściwie to na liryki można patrzeć z różnych perspektyw, nie tylko tych, które tę powagę nam narzucają. Jako ciekawostkę dodam fakt, że na albumie pojawia się jeszcze parę dodatkowych głosów (wśród nich pojawia się głos mojej znajomej ze studiów – pozdrawiam Maję!). Jak nie chórki, to wsparcie w refrenach – spieszę jednak z podkreśleniem ich niewielkiej roli w kontekście całego albumu, gdyż to tylko subtelne dodatki, delikatne akcenty, z jednym wyjątkiem w postaci wspomnianego „Mordercy”, gdzie Paweł Bajda odpowiedzialny jest za wokal wiodący. Tak czy inaczej, od tej strony otrzymujemy sporo urozmaiceń.

 

W przypadku zespołów takich jak Quo Vadis (a więc grup które z niejednego pieca chleb jadły) często zastanawiam się, czego powinien oczekiwać od nich słuchacz. Na pewno nie okrywania koła na nowo, tak samo jak wymyślania czegoś, co to koło mogłoby zastąpić. A może kluczowy jest fakt, by albumu po prostu dobrze się słuchało, bez konieczności patrzenia w przeszłość albo w przyszłość? Udał się zespołowi „Labirynth”, co do tego nie mam wątpliwości, natomiast nie jest to oczywiście ideał – ale droga do ideału zawsze pozostaje długa i wyboista. Warto po niego sięgnąć, gdy szuka się czegoś mocniejszego, a jednocześnie starającego się czerpać po trochu z różnych wzorców. Czy jest to powiew świeżości? Nie powiedziałbym. Czy koniecznie musiał być to powiew świeżości? W żadnym wypadku.

 

Łukasz (Barliniak) dla Radia ElitaCafe/R.E.C/

 

Quo Vadis na Facebooku

 

Autor nieznany; zdjęcie pochodzi z oficjalnej strony zespołu na Facebooku.

/Redakcja stawia, że jest to zdjęcie zrobione przez niezastąpioną Aurelię. przyp.red./