RELEASE PARTY
Na koncerty okolicznościowe patrzy się chyba inaczej – i nie mam tu na myśli wyłącznie oklepanego motywu w postaci tras promujących wydany ostatnio przez dany zespół album. Celuję – a jakże – w bardziej kameralne rejony, choć nie ujmujące wagi inicjatywy, jako że skala w tym przypadku nie ma większego znaczenia. W piątek, dwudziestego pierwszego czerwca, znów pojawiłem się w Krzywym Gryfie – tym razem po to, by świętować wraz ze szczecińskim zespołem Second Sun premierę ich debiutanckiej EPki, zatytułowanej „Grey Area” (wiem, że na plakacie jest inaczej – sam się wcześniej pomyliłem i ostatecznie musiałem drugi raz przesłać ten tekst, ale prawidłowy tytuł to właśnie „Grey Area”), która przypadła dokładnie na dzień koncertu. Na miejscu pojawili się również znamienici goście – Meatballs (też Szczecin, zresztą miejsce pochodzenia to nie jedyny wspólny punkt z Second Sun), oraz delegacja z Poznania w postaci Violent Answer. Miał się jeszcze pojawić warszawski (uwielbiany zresztą przeze mnie), numetalowy zespół .bHP, jednak z powodów zdrowotnych nie było to możliwe. Szkoda, gdyż z ręką na sercu muszę przyznać, że na ponowne spotkanie z .bHP czekałem najbardziej. Trudno – wróćmy więc do tego, co faktycznie miało miejsce.
Wydarzeniu patronowało Gryf Events, i to zwróciło moją uwagę. Zwłaszcza, że człowieka, który w dużej mierze był odpowiedzialny za całą tę inicjatywę (i sam wystąpił jako członek dwóch zespołów: Meatballs oraz właśnie Second Sun), miałem okazję poznać osobiście parę lat temu, i to na studiach; Adam Leśniewicz aktywnie udziela się na lokalnej scenie, i wreszcie, po długim czasie, było nam dane spotkać się na koncercie.
Orientacyjnej czasówki nie było – wiadomo było jedynie, że bramki zostaną otwarte o 18:00, a koncerty miały się rozpocząć dwie godziny później. Skąd takie wczesne wejście? Pojawił się pomysł, by na miejscu wspólnie obejrzeć mecz Polski z Austrią, żeby nie musieć wybierać między jednym a drugim. Jako że po mnie akurat piłka nożna spływa (#sorrynotsorry), spokojnie udałem się na miejsce tak, by przyjść akurat na pierwszy występ. Wpierw rutynowy rzut oka na merch… Trochę szkoda, że na fizyczne wydanie „Grey Area” będzie trzeba jeszcze poczekać… Za to Second Sun wystawiło sygnowaną swoją nazwą… herbatę. Wyróżniało się także Violent Answer ze swoimi kominiarkami. Poza tym – standard, płyty oraz koszulki. Brak określenia z grubsza, kto kiedy zacznie grać, troszkę mieszał mi w głowie i utrudniał wyczucie czasu, ale już machnąłem ręką – zwłaszcza, że skoro jeden z zespołów w ostatniej chwili się wykruszył, to trzeba było trochę zaimprowizować. I tak czekałem na to, co było najważniejsze, czyli na muzykę…
…w pierwszej kolejności zaprezentowaną przez grupę Meatballs, która wyszła na scenę kilkanaście minut po dwudziestej – drobne opóźnienie wymuszone ustawianiem oraz weryfikowaniem sprzętu, dość często występującym przy tych okolicznościach. Muzycy wnieśli na scenę mnóstwo energii, przy czym uczynili to za pomocą dźwięków zdecydowanie odstających względem reszty programu – znacznie, znacznie lżejszych i spokojniejszych. Muzyka z pogranicza midwest emo i pop-punka, wzbogacona bardziej wyrafinowanymi motywami budzącymi skojarzenia z math rockiem była dobrym startem. Chociaż nie, na starcie to wszyscy posłuchaliśmy sobie przepisu na klopsiki… Właśnie, jak podchodzić do zespołu o takiej nazwie? Z humorem, z dystansem? A może właśnie na przekór iść w pełni poważną drogą? Ciężko wydać werdykt, nawet na podstawie tego, co można było zobaczyć na miejscu. Swoboda? Luz? Jak najbardziej. I trochę lekkiej beztroski w bonusie. Najciekawszy fragment występu? Solowy, wokalno-instrumentalny akt wykonany za pomocą gitary akustycznej przez gitarzystę grupy, Franciszka Stypika.
Po pierwszym koncercie, tradycyjnie krótka przerwa na podmiankę osprzętu, szybka próba (znów okraszona małymi komplikacjami), i za chwilę miała się zacząć jatka, z której intensywności, prawdę mówiąc, nie zdawałem sobie sprawy. Chociaż, z drugiej strony, czego innego mogłem się spodziewać…? Violent Answer z pewnością wystawia swoim granem cierpliwość wielu ludzi na próbę. Przesuwanie granic ekstremy to u nich norma. Niskie tony, momentami absurdalne wręcz tempo, szarpane, zagmatwane sekwencje przy jednoczesnym zachowaniu odpowiedniego stężenia jazgotu, to przepis na koncert Poznaniaków. Tu nie ma miejsca dla ludzi o słabych nerwach. Niejednokrotnie zdarzało mi się pisać o brutalnych aktach dźwiękowej przemocy, ale to jest jednak nowy poziom – nastawiony na nowoczesne brzmienie i uciekający od dawniejszych standardów.
Prawdopodobnie najbardziej szalonym punktem zespołu jest dziki, obłąkany wokal Marcina Wernera. Skala jego ryków robi wrażenie, choć dla mnie to już chyba jednak ciut za wiele. Chyba za miękki jestem na taką siekę. Jednocześnie trudno mi nie docenić zaangażowania chłopaków w to, co robią – skrajne formy współczesnych wariacji na temat hardcore’u, djentu, deathcore’u i całej tej zgrai wyjętej z worka z napisem „modern heavy music”, z powodzeniem dociera do ludzi, którzy nie mają skrupułów, by dać się ponieść tej specyficznej, gwałtownej brutalności. I takich ludzi było na miejscu sporo – szaleli, skakali w mosh-picie, dobrze się bawili, na co wpływ miał też pewnie dobry kontakt Marcina z publiką. Był nawet moment (choć tu już inicjatywę przejął gitarzysta Filip Szuba), w którym bez udziału publiki obejść się nie mogło – stały punkt występów zespołu, w którym publika ma w konkretnym momencie krzyknąć „motherfucker”… Zadziałało? Zadziałało. Jeszcze jedna rzecz, na którą zwróciłem uwagę: przez większość koncertu scenę oświetlały fiolet i zieleń – barwy zespołu.
Po drugim występie tego wieczoru zdecydowanie trzeba było odsapnąć. Wszyscy czekaliśmy na finał i punkt kulminacyjny – szczególnie ważny dla tych, którzy ten finał mieli nam zaserwować ze sceny. Pierwsza EPka Second Sun powstawała w trudach i poświęceniu, trzeba było czekać aż cztery lata na to, by w końcu ujrzała ona światło dzienne. Nic więc dziwnego, że dla zespołu jej premiera to szczególne wydarzenie, które warto było uczcić dedykowanym koncertem. Zresztą, z tego co mi wiadomo, był to ostatni koncert Second Sun z gitarzystą Filipem Odkałą w składzie. I w tym miejscu mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że ostatni koncert zdecydowanie najbardziej trafił w moje gusta. Second Sun to z jednej strony klasyczny djent – chaotyczny, ciężki i wymagający, a z drugiej całkiem przystępne, choć wciąż metalowe granie, wypełnione melodiami i wpadającymi w ucho lekkimi partiami. A więc balans. Set składał się oczywiście głównie z utworów pochodzących z „Gray Area”, ale zespół postanowił wybudzić u niektórych sentymenty i odkopał parę swoich starszych utworów, które też nie zawsze trafiały na występy na żywo. Specjalny set na miarę możliwości, co wystarczyło by puścić oko w stronę fanów zespołu…
…których na miejscu nie brakowało. Niby scena niezależna, niby podziemie, ale więzi widać było z daleka. Choćby po koszulkach, ale też po tym, że publika śpiewała wraz z zespołem. Nawet tekst do utworu, który ukazał się dosłownie w dniu koncertu, wraz z całą EPką. W pewnym momencie nastąpiła komplikacja techniczna – Adamowi przestała działać gitara. Aby zająć czymś publiczność, ze sceny miał paść jakiś żart. Tego pierwszego co prawda nie pamiętam, ale drugi, opowiedziany w innych okolicznościach, spodobał mi się dużo bardziej. Brzmiał on mniej więcej tak:
„- Tato, pomożesz mi z zadaniem domowym?
– Sekunda, synu.”
Na koniec koncertu, który miał być zamknięty przez utwór „Grounds”, gościnnie zaproszono na scenę Marcina Wernera, którego można usłyszeć również w studyjnej wersji tego utworu. Szaleństwo właśnie osiągało apogeum, a świętowanie premiery „Grey Area” przebiegło na falach euforii. Publiczność nie zamierzała jednak tak łatwo odpuścić, wołając o bis. Second Sun więcej utworów nie miało – co zatem zrobić w takiej sytuacji? Zagrać coś drugi raz. Padło na „Rewind”, więc przybyli znów mogli zaśpiewać nośny refren, wtórując Jakubowi Chmielewskiemu. Po chwili nastał koniec, finisz ostatniego, najdłuższego mimo krótkiego setu występu. Rzeczywiście, był on mocno przegadany między utworami. Żeby nie było – bardzo sobie cenię taką formę kontaktu, jednak tym razem można było to lekko skrócić. Poza tym drobnym szczegółem, poczułem się wyraźnie usatysfakcjonowany.
Cieszę się, że byłem. Gdyby jeszcze na miejscu pojawiło się .bHP, to byłby już w ogóle skład-petarda. Pozostała trójka zrobiła co w jej mocy, by nikt tego braku nie odczuł. Pamiętano o tych, którzy nie dali rady się wtedy pojawić na miejscu. Podobno .bHPowcy obiecali, że się któregoś dnia nadrobi… Zatem czekam. No co mogę więcej napisać, działo się. Tym samym składam podziękowania: wszystkim, którzy wystąpili tego wieczoru – załogom Meatballs, Violent Answer oraz Second Sun; Gryf Events); CK Krzywy Gryf za udostępnienie sali; oraz, naturalnie, wszystkim przybyłym, który także świętowali. Może niekoniecznie mecz.
Łukasz (Barliniak)
Odnośniki do stron na Facebooku:
Rock & Love Festival
Warszawa, VooDoo, 21.10.2022
Rock — był. Love — jeszcze jak. Festival — cóż, jeśli mierzyć by ilością zespołów, zachwytem publiki i czasem obsuwy (wybaczam), jak najbardziej był to festiwal.
VooDoo znamy już, łącznie z mikrorysem historycznym, z mojej relacji z majowego koncertu urodzinowego zaprzyjaźnionego portalu Polska Muzyka Alternatywna (Moment, czy PMA jest w takim razie majowym cielęciem? Czy to już nie ta data? Zupełnie nie znam się na astrologii). Zainteresowanych bliższym poznaniem lokalu odsyłam zatem do wspomnianego tekstu który znajdziecie pod tym adresem:
https://radio-elitacafe.pl/nasze-recenzje/r/
Przechodząc do sześciu gwoździ w trumnie mojego słuchu — żartuję, nagłośnienie w większości było cacy — oto i oni.
Cool Cat
Wszystko się zgadza — tyle że nie jeden, a trzy cool koty. Nasz błyskotliwy host, Przemek Kubajewski, powiedział o nich, że brzmią „jakby nie byli z Kielc, bo grają trochę grunge, trochę stoner, trochę desert rocka”. W punkt. Słyszałam co się kroi już na soundchecku (R&L to jedna z tych rzadkich okazji, gdy — zwykle dzięki obsuwie — nie jestem „elegancko spóźniona”) i brzmiało to naprawdę dobrze, pierwsze skojarzenie — 1965 z Warszawy, o których czytaliście i słyszeliście już niejednokrotnie na naszej antenie. Drugie skojarzenie — Queens of the Stone Age spotykają młodego Jamesa Hetfielda, którego rekrutują do siebie na wokal, zanim ukradnie go Metallica, po czym robią co(o)llab z 1000mods, czy tam inną pochodną Kyussa, nie przeginając przy tym z fuzzem. Świetny kontakt z publiką — są przy tym niewymuszenie zabawni, nic więc dziwnego, że powodowali regularne salwy śmiechu na sali (tu cytat: „My was podrapiemy po uszach, wy tam poskaczecie, to się nazywa symbioza”). Swoją drogą, ciekawe, czy nazwa ich zespołu jest nawiązaniem do (bardzo soulowego zresztą) utworu Queen, czy to zwykły zbieg okoliczności. Kolejni, którzy pasują mi jak ulał na Red Smoke Festival! 😉
BATNA
Albo raczej: Młody Fred Durst na basie?!
Melancholijna Pantera po polsku z większą ilością cleanów? Panowie służą. Potrafią też w miażdżące, lekko core’owe zagrywki (Limp Bizkit to całkiem niezły kierunek skojarzeń tutaj, tak, chociaż zdecydowanie bardziej szłabym w Illusion). Pan Cinek wokalista zeznał w przemowie, iż jest rzekomo jakieś 700 lat starszy od publiki, którą to pieszczotliwie nazywa „Skarbuniami”… Ach, te wampirze chwyty marketingowe! „Skarbuniom” w istocie musiało się niebywale podobać takie traktowanie, bo nie dość, że znały większość tekstów na pamięć, to jeszcze wyśpiewywały je radośnie wraz z Panem Cinkiem pełną piersią. I mimo że po polsku, więc o pełną zgrabność liryczno-melodyczną trudno, to nawet aż tak nie bolało (ale i tak poproszę o odznakę „Dzielny Pacjent”). Żarty żartami, ale jeśli ktoś lubi docenić głębszy przekaz przy dobrym, mięsistym graniu, to Panowie z BATNA są koniecznie do sprawdzenia. Na tym poprzestanę i słowem nawet nie wspomnę o tym, że widziałam w ich social mediach foto młodego Freda i basisty Nocnego Kochanka w koszulkach z wizerunkiem ⅗ literek z nazwy opisywanego tu zespołu. Pierwszych trzech. No, ruszcie główkami, Skarbunie.
Horta
Po pierwsze — jak oni bosko wyglądają! Przypomniały mi się momentalnie „Córki Dancingu” Agnieszki Smoczyńskiej (dobry, psychodeliczny, polski film, czerpiący mocno z estetyki dyskotek lat 80.). Nazwa zespołu jest również nazwiskiem Jacka, wokalisty zespołu, który to, sądząc po usposobieniu scenicznym, z powodzeniem mógłby nosi przydomek „Mercury”. Jeżeli jednak myślicie, że wszystko kreci się tu wokół mikrofonu, bądźcie czujni. Już na pierwszy rzut oka (i ucha) wyraźnie zaznaczają się tu cztery (minus Pan Perkusista, grający koncert na emigracji), nie jedna, osobowości. Muzycznie jest to mocno groovy (pop)rock z nieco elektronicznym zacięciem w stylu gigantów schyłku ubiegłego stulecia. Bardzo dobrze przyswajalne, ale na tyle specyficzne, że nie nuży. Teksty po polsku, błyskotliwe, skłaniające do przemyśleń, nawet frazowo cacy (brawa, brawa!). Ciekawostka: 1 listopada ukazał się ich nagrany we współpracy z Anją Orthodox utwór zatytułowany „Zegar”.
Klangor
A.K.A. ci, którzy zrobił własną wersję „Freestyler” Bomunk MC’s. Teksty po polsku, ale z wyraźną świadomością rytmiczną, świetny wokal — przypomina mi legendarnego Pana Romana Kostrzewskiego. Muzycznie w ogóle robią robotę, wychodząc z klasycznego rocka/metalu w kierunkach nu- czy grunge’u. Jeśli lubicie SOAD, KoRna, czy Drowning Pool, polecam. Lirycznie nie boją się sięgnięcia po trudne emocje czy istotne, społeczne tematy. Jednocześnie roznoszą energetycznie scenę i sprawiają, że publika bawi się wyśmienicie. Skonkluduję luźno powiązanym przesłaniem od zespołu: „Słuchajcie się basisty, to daleko nie zajedziecie”. Tak, ja też chętnie dopytam, dlaczego 🙂
Black Radio
(Przypadki, przypadki — „Black Radio” to również tytuł albumu Roberta Glaspera, który(i -ego) uwielbiam; być może ma to wpływ na mój odbiór opisywanej formacji — któż to wie?)
Szacun za tekst Ciechowskiego, szacun za dobrze podany vintage vibe, szacun za dobry, technicznie ogarnięty wokal i spójność. Panowie za kilka lat będą prawdopodobnie podbijać rozgłośnie swoim gitarowym brzmieniem, nie dziwota więc, że publika zdawała się w transie wyczarowanym przez rock’n’rollowy (love’owy?) klimat Black Radio. Jeśli mnie pamięć mojej rodzicielki (bo ja nie mam tv) nie myli, Panowie nawet zaszli kiedyś daleko w jednym z popularniejszych programów muzycznych. Polecam zapoznać się z ich teledyskami, są bardzo estetycznie zmontowane.
aleph א
Uwielbiam, uwielbiam, po trzykroć uwielbiam tych pomorskich piratów. Niektórzy pewnie już widzieli, jak wychwaliłam ich pod niebiosa w relacji ze Spokój Festival 2022 — jeśli nie — odsyłam, bo głupio tak pisać tak pompatycznie dwa razy. Artykuł znajdziecie tutaj /to dla leniuszków/:
https://radio-elitacafe.pl/felietony-martyny/
Gwiazdy moje późno grać poczęły (grubo po 1 w nocy), stąd gawiedzi liczba nikła w oczach, ale! Zdołali ściągnąć ludzi nawet z technowixy obok — przytuptali uradowani i przetańczyli szaleńczo całe 40+ minut, na koniec jeszcze domagając się bisów. Zupełnie mnie to nie dziwi, bo reszta ostałej publiki robiła dokładnie to samo — ze mną i moim nowym ziomeczkiem Yue (pozdrowienia!) na czele. Muzyczne cacko, które porywa do tańca nawet wielbicieli skrajnie odmiennych gatunków — oto jak można ich podsumować jednym zdaniem. Już czekam na kolejną okazję do zobaczenia ich na żywo.
Ziomeczek odpoczywajacy sobie na koncercie aleph א
Nie przedłużając — serdeczne dzięki Organizatorom, Technikom, klubowi VooDoo, zespołom i wszystkim zaangażowanym w realizację tego wydarzenia. Mam nadzieje, że wkrótce zobaczymy (i usłyszymy) się ponownie!
Martyna
Linki:
Rock & Love FB: https://www.facebook.com/profile.php?id=100063848928301
VooDoo Club FB: https://www.facebook.com/VD.alternative/
Cool Cat FB: https://www.facebook.com/profile.php?id=100025765903773
Cool Cat IG: https://www.instagram.com/coolcatcoolband/
Cool Cat YT: https://www.youtube.com/channel/UC0nv8mZ_RT76IMz1wGgfbJQ
BATNA FB: https://www.facebook.com/batna.band
BATNA IG: https://www.instagram.com/batna_official/
BATNA YT: https://www.youtube.com/c/BATNAOfficial
BATNA Spotify: https://open.spotify.com/artist/7IbyWIC3ZH9EMxtRqVZouk
BATNA @: https://batna-official.pl/
Horta FB: https://www.facebook.com/HORTAoffiziell
Horta IG: https://www.instagram.com/horta_offiziell/
Horta YT: https://www.youtube.com/channel/UCEPhcugTZjexOqjniMKeMbA
Horta Spotify: https://open.spotify.com/artist/1kXYLg9CwctAO6zi4Eiaam
Klangor FB: https://www.facebook.com/klangorofficial
Klangor IG: https://www.instagram.com/klangor_official/
Klangor YT: https://www.youtube.com/channel/UC6FncTAvvDP1QK6AdkT-zng
Klangor Spotify: https://open.spotify.com/artist/5tgoaRlZogFJqHKNOc3pgB
Black Radio FB: https://www.facebook.com/theblackradio
Black Radio IG: https://www.instagram.com/blackradioband/
Black Radio YT: https://www.youtube.com/user/BlackRadioOfficial
Black Radio Spotify: https://open.spotify.com/artist/6yFzr6tJ20oC1CTt0MLgmw
aleph א FB: https://www.facebook.com/alephtheband
aleph א IG: https://www.instagram.com/aleph.the.band/
aleph א YT: https://www.youtube.com/channel/UCECpeHsWsi_DWRsgsKIwBhA/videos
aleph א Spotify: https://open.spotify.com/artist/0yY78c2nz0iVh8NxG4kNVJ
Relacja z koncertu z okazji 10. urodzin portalu Polska Muzyka Alternatywna (VooDoo Club, 26.05.2022)
Wchodząc do klubu VooDoo, czuje się klimat. Usytuowany przy ruchliwej warszawskiej alei o nowej nazwie czczącej katolickiego wodza budynek z czerwonej cegły jest tym, co pozostało po budynkach fabryczno-biurowych założonej w 1866 r. spółki Lilpop, Rau i Loewenstein — w okresie międzywojennym były to podobno największe zakłady przemysłowe w stolicy (mieli też bardzo estetyczne logo podobne do loga pewnego nu-metalowego zespołu ze Stanów). Kiedy bogaci w wiedzę o historii budynku schodzimy kamiennymi schodami do wąskiego, prowadzącego do sali koncertowej korytarza, jesteśmy już wkręceni w ten industrialny vibe. Sam klub bowiem mieści się, jak to z klubami bywa, w wysokim podpiwniczeniu/na niskim parterze. Mijając po drodze toalety, możemy zastanowić się nad czyhającymi na ciągłość rozrywkowych doświadczeń potrzebami fizjologicznymi, a miły Pan Barman, którego znajdziemy nieco dalej, świetnie doradzi nam w kwestii napojów — niezależnie od ich procentowej zawartości.
Po tym wszechstronnym upewnieniu o stanie naszych podstawowych potrzeb ze spokojem w duszy udajemy się do epicentrum wydarzeń. Wygląd sali jeszcze mocniej utwierdza w przekonaniu, że trafiliśmy we właściwe miejsce — przemysłowe klimaty zostają wzbogacone o deski stanowiące podłogę pod sceną (z dwóch powodów uważam to za świetny pomysł: 1. Upadki w pogo bolą mniej; 2. Drewno jest na tyle giętkie, że skacze się wyżej i wygodniej, a do tego mniej cierpią stawy) i niesamowite rzeźby/instalacje w bardzo turpistycznym stylu (czaszki, maski, nawiązania do wyobrażeń postapokaliptycznego świata, te sprawy).
W oczekiwaniu na rozpoczęcie imprezy robimy rundkę po sali, mierząc poziom ekscytacji widocznej na twarzach obecnej już części publiki (średni, ale jest czwartek) i dostrzegamy wyświetlany po lewej stronie od sceny banner wydarzenia, wyglądający jak to obrazuje fotografia powyżej (jesteśmy tam i my — Radio R.E.C , rzecz jasna).
Część główna rozpoczyna przemiła przemowa organizatorów (serdecznie pozdrawiam!) podkreślająca wagę współpracy z zespołami i klubem przy organizacji wydarzenia oraz podziękowania dla partnerów, a także życzenia dla „rockowych mamusiek” z racji wypadającego tego dnia ich święta. Pełen profesjonalizm!
Część I: Druides
Powstali w 2011, debiutancki winyl „Prius” został wydany w 2019 r. i stąd głównie pochodził materiał koncertowy, ale pojawiło się też sporo nowych kawałków. Grają w składzie: Wojtek, Gery i Kris.
Moją uwagę szczególnie zwróciły interakcje członków zespołu między sobą — moment, kiedy basista zagrał na powietrznej perkusji, patrząc na perkusistę z uśmiechem, był naprawdę ujmujący. Jest ich tylko trzech, a w ogóle tego nie słychać; przestrzeń precyzyjnie wypełniają dźwiękiem, brak tu wrażenia bezcelowej pustki. Słychać tu klasycznego rocka, może trochę cięższego niż przeciętna, z dużymi wpływami okolicznych gatunków — rzuca mi się w uszy dużo fragmentów w stylu Wielkiej Czwórki. Widać przemyślaną prezencję sceniczną, mocno czerpiącą z muzyki lat 90. Biorąc pod uwagę oblicze i sposób scenicznego bycia (szczególnie Pana Frontmana, pełniącego w zespole Druides funkcje wokalisty i gitarzysty) stawiałabym głównie na grunge’owe wpływy. Na żywo brzmią bardziej „brudno”, czy też „szorstko”, lub „surowo”, niż na nagraniach. Taka aranżacja tylko dodaje im charakteru i autentyczności. Publiczność, choć ciągle jeszcze jej przybywało, reagowała tak entuzjastycznie, jak gdyby prezencja wynosiła już wtedy całość, zamiast niespełna połowę sali (szczególnie w reakcji na utwór „Emilly Marshall”, lecz nie był to odosobniony przypadek). Owacje, wiwaty, klaskanie w rytm utworów — a to wszystko bez prób zachęcania publiczności ze strony zespołu! Osobiście bardzo doceniam spójność (w linii muzyka — tekst — aranżacja — prezencja sceniczna) i wokalne modulowanie tonu na samogłoskach obecne w niektórych utworach — to naprawdę trudne!
Część II: Grupa Ż
Skład: Adrian Greguła — wokal, gitara akustyczna, Krzysztof Fedorowicz — gitara elektryczna, Tomasz Wilczyński — gitara basowa, Aleksander Krzyżanowski — perkusja.
Zaczęli mocno. Od początku bardzo wyraźnie zaznaczała się osobowość młodego gitarzysty imieniem Krzysztof (na zdjęciu z prawej, polecam zapamiętać, za chwilę się przyda), ochoczo zagrzewającego widownie do zabawy nie tylko podczas własnego seta, ale również w dalszej części koncertu. W równie szybkim tempie zaświtało mi w głowie przeświadczenie, że oto mam do czynienia z grupą współczesnych bardów. Wiecie, gitary, opowieści o mniej bądź bardziej zasłużonych jegomościach czy wielmożnych damach, dobre, rzemieślnicze trunki i dużo humoru. Choć gdyby zmienić nieco tematykę utworów, a trunki na rum, być może gdzieniegdzie dodając siarczyste „ARRRRRRR”, z powodzeniem mogliby uchodzić za piratów. Wszystko to utrzymane jest w konwencji lokalnego patriotyzmu. Nie tylko słuchamy piosenek, ale i poznajemy lokalne legendy — np. żyrardowską wersję Romea i Julii angażującą kolejowe tory, czy dowiadujemy się o niechlubnym rekordzie Żyrardowa w ilości spożycia napojów alkoholowych na osobę (cały czas myślałam, że Wilkowyje są w tej materii niezrównane!).
Powyższa ilustracja fotograficzna, z całym swym brakiem ostrości i epatowaniem chaosem, wydaje się doskonale odzwierciedlać charakter i dynamikę występu Grupy Ż. Również interakcja z publicznością przybrała zupełnie inny wydźwięk. Obecne były przechadzki muzyków po sali, salwy śmiechu, klaskanie do rytmu; kątem oka namierzyłam nawet jakieś tańce. Pan Gitarzysta Krzysztof w pewnym momencie zdjął koszulkę i rzekł z powagą: „nie będę rzucał w tłum, bo jeszcze moja mama złapie”. Reakcja rzeczonego tłumu — bezcenna.
W setliście pojawił się cover Kultu – „Hej, czy nie wiecie” i przyprawił publiczność o zalew rozmaitych emocji. Odzew w reakcji na ten, zamierzony lub nie, muzyczny komentarz w sprawie obecnej sytuacji politycznej w Europie był zatem bardzo entuzjastyczny i odniosłam wrażenie, że poziom szacunku w wydychanym powietrzu wzrósł niebotycznie w skali całej sali.
Swoją drogą — nie mam pojęcia, co stało się jednej z gitar (niezbędny był plasterek), ale mam nadzieję, że szybko z tego wyjdzie!
Część III: Tattva
Skład: Jarosław Krzemiński — gitara, Damian Kurowski — wokal, Bartosz „Sydney” Berski — gitara basowa, Tomasz Adamus — instrumenty klawiszowe, Przemek Ścigała — perkusja.
Określają swoją muzykę jako prog-grunge. Laureaci konkursu na festiwalu „Połczyn. Festiwal Ulicy”. Premiera ich debiutanckiego albumu „AKT I” miała miejsce 28 marca 2022.
Autodeskrypcja:
„TATTVA – łódzki zespół rockowy, którego stylistykę sami muzycy określili jako PROG-GRUNGE. Wynika to z ambicji połączenia energii, prostoty, prymitywności czy wręcz obskurności tradycyjnej muzyki rockowej z jej innymi, bardziej wyszukanymi kierunkami. Sami muzycy przyznają się do inspiracji takimi artystami jak: FRANK ZAPPA, GENESIS, KING CRIMSON, SOUNDGARDEN, TOOL, RUSH, ALICE IN CHAINS, PEARL JAM, PANTERA, PIXIES, SYSTEM OF A DOWN, Q.O.T.S.A.
2020 rok przyniósł odnalezienie wszystkich elementów układanki w postaci obecnych członków zespołu. Muzyka, którą tworzą jest mieszanką otaczających żywiołów (od spokoju oceanu, po muzyczny ogień), eksperymentują ze zmiennym metrum oraz opowieściami, które przedstawiają w swoich utworach.”
26 maja 2022 r. nastąpił dzień, który na zawsze zapisze się na kartach historii mej egzystencji. Otóż zostałam przekonana do nierapowych tekstów po polsku, a dokonał tego zespół Tattva. Być może ich nazwa ma z tym jakiś związek, skoro oznacza z sanskrytu „prawdę”… Lecz nie tylko tym zdołała mnie owa formacja zaintrygować. Ich set został podzielony na akty: Akt 1: Narodziny, Akt 2: Miłość, Akt 3: Śmierć. Takiż cykl życia odzwierciedla ich melancholijne, „prog-grunge’owe” kompozycje ciągnące w stronę Toola (szczególnie skojarzyła mi się solówka w „Charonie”), miejscami przypominające twórczość The Doors, a nawet trochę post/space rock. Poziom wykonania utworów na żywo zmiata z planszy, od razu słychać, jak profesjonalni są to muzycy.
Bardzo podobała mi się prowadzona przez Pana Wokalistę minikonferansjerka łącząca poszczególne utwory (np. oświadczenie, ze „Mało to dusza Charona”), pozwalająca naprawdę zagłębić się w muzyczne meandry serwowane przez zespol Tattva. Były i momenty komiczne, jak wtedy, gdy w nawiązaniu do występu poprzedników padł tekst: „Faktycznie jest gorąco, ale nie rozbiorę się jak poprzednik, także spoko”.
Po akcie trzecim nastąpiło wniebowzięcie publiczności.
Chciałabym przy okazji zauważyć, że osobowość Pana Klawiszowca powinna być sprzedawana w słoiczkach dla osób cierpiących na zaburzenia nastroju albo po prostu mających gorszy dzień. Istny stoicki spokój z nutą sangwinicznej radości życia — przynajmniej scenicznie. Serdecznie pozdrawiam.
Część IV: Infinitone
Skład: Michał Łakomy – wokal, Michał Wilczyński – bas, Roman Hrechukh – gitara, Dominik Brzeziński – perkusja. Ich debiutancki album „Ebb and Flow” ukazał się 1 stycznia 2020 r.
Autodeskrypcja:
“Infinitone to nieskończoność muzyczna, która jest odzwierciedleniem różnorodności charakterów i temperamentów ekipy. Tworzona muzyka to spójna mieszanka progresji i atmosferycznej elektroniki podpartej solidną metalową konstrukcją.”
Już instrumentalne intro zapowiadało niezmiernie klimatyczny występ. Z racji późnej godziny w środku tygodnia publiki zostało niewiele, lecz była wpatrzona z zachwytem w tych czterech Panów (jak i ja sama). Ich prezencja sceniczna jest dość powściągliwa (choć może to efekt porównania z Grupą Ż), poważna, wręcz majestatyczna, stanowiąca świetne tło do prezentowanego stylu muzycznego. Ten z kolei łączy ciężką progresję z „atmosferyczną elektroniką” (to z samoopisu i trafnie jak diabli), dając efekt podobny do uzyskiwanego przez niektóre metalcore’owe bandy (australijskie Polaris miewa podobnie klimatycznie momenty), albo klasycy nu/industrial metalu w fuzji z rytmiką godną wspomnianego już Toola i wokalem niczym James Hetfield x Phil Anselmo (plus bardzo dobre cleany). Wszystko czysto, równo i w pięknej angielszyźnie. Muzycy używający pełni potencjału swoich instrumentów od zawsze zaskarbiali sobie moje serduszko w zastraszającym tempie, szczególnie na żywo; tutaj mamy absolutny brak dodawania strun czy talerzy wyłącznie w celach popisowych. Umiejętności tej czwórki w zakresie muzycznego rzemiosła pozwalają na spięcie niesamowicie skomplikowanej wizji, którą się z nami dzielą w całość, robiąc z niej twór o tyle smaczny dla uszu, co koherentny i jakościowo fenomenalny. Zgranie sekcji rytmicznej zasługuje na szczególną uwagę (wskazówka dla młodych zespołów: idźcie posłuchać ich na żywo przynajmniej raz). Do tego wszystkiego melodie są na tyle chwytliwe, by z powodzeniem podbijać światowe rynki, a z drugiej strony na tyle mocne i skomplikowane, by sprostać naprawdę wymagającym słuchaczom.
Podczas seta zagrali głównie materiał z debiutanckiego wydawnictwa „Ebb and Flow”. Obecni mieli również okazje usłyszeć przedpremierowo jeden numer, którego zdecydowanie warto wypatrywać w gąszczu muzycznych nowości — wraz z przyszłymi koncertami Infinitone! W ocenie moich uszu na żywo brzmią nawet lepiej niż na nagraniach.
Margines:
Doprawdy w każdym aspekcie świetny koncert. Moje uszanowanie dla Pana Realizatora, który doskonale poradził sobie ze specyficzną akustyką sali. Gratulacje i podziękowania dla zaangażowanych w organizację wydarzenia i jeszcze raz — serdeczne życzenia dla portalu Polska Muzyka Alternatywna!
Bonus: Był i tort! Żałuję, że nie mogę załączyć wam smaku.
Martyna Radio R.E.C
Linki:
Druides:
FB: https://www.facebook.com/druides/
YT: https://www.youtube.com/channel/UCvqdVN2ZWEbtVuswWHkgiUQ
BandCamp: https://druides.bandcamp.com/
Spotify: https://open.spotify.com/artist/3ex3Vy9IA1PygGj1Imun90
Grupa Ż:
FB: https://www.facebook.com/grupa.z.band
IG: https://www.instagram.com/grupa.z.band/
YT: https://www.youtube.com/channel/UCkO77ZFgwO0MC-R9TxpQArg
Link do nagrania z koncertu z 26.05.2022: https://www.youtube.com/watch?v=OhzbHHJUU50
Tattva:
Strona internetowa: https://tattva-band.pl/
FB: https://www.facebook.com/TattvaBand
IG: https://www.instagram.com/tattva_band_official/
YT: https://www.youtube.com/channel/UCl9jJUM8CO6_isnkUQGJtiw
Spotify: https://open.spotify.com/artist/0EyYptDG5khmpMpvaxCzCp
Infinitone:
FB: https://www.facebook.com/InfinitoneBand/
IG: https://www.instagram.com/infinitone_band/?hl=en-gb
YT: https://www.youtube.com/channel/UC4fscOLzG3U0JXgd0dmbvGQ/videos
Bandcamp: https://infinitonemusic.bandcamp.com/releases
Apple Music/Amazon music/iTunes: http://hyperurl.co/30ry7a?fbclid=IwAR3TrIsuA7-yPF2oq1pbKSY7JeOz3zsEmdiE6L5TseD5PZJEVzv4Pp-OZSw
Polska Muzyka Alternatywna:
https://www.facebook.com/PolskaMuzykaalternatywna
VooDoo Club: