Nadihr – „Orion Arm”

 Nadihr, fotografia pochodzi z Bandcampa zespołu (linki poniżej)

Wyobraź sobie, że budzisz się, nocą, w przepastnym lesie. Usiłując spędzić resztki snu z powiek, przecierasz je i rozglądasz się wokół. Ponad wysokimi koronami drzew majaczą światła, kolorowe niczym polarna zorza, gdzieś w oddali (a może coraz bliżej…?) słyszysz wilcze skowyty. Twoim jedynym jasnym drogowskazem jest księżyc. Uważnie stawiając kroki, starasz się odnaleźć swoją ścieżkę. Gałęzie raz po raz pękają ci pod stopami, generując ciągle nową dozę niepokoju. Brniesz jednak niestrudzenie dalej, kierując się w stronę księżyca i kolorowych świateł. Wtem, do twoich uszu dopływa skądś muzyka…

Orion Arm to debiutancki longplay zespołu Nadihr i jest to z pewnością debiut wybitny. Rozbudowane, odważne, dyskutujące (z samymi sobą; z słuchaczem też, choć retorycznie) kompozycje, różnorodność, jakiej brakuje nawet niektórym gigantom muzycznego tetrisa. Wisienką na torcie są umiejętności prezentowane przez muzyków i jakość nagrania, pozwalające na pełną immersję w stworzonym przez Nadihr świecie, wykorzystując w tym celu wyłącznie słuchawki (tylko dobre!).

Pierwszy utwór, Crossing Roads, jest – z braku dobrego polskiego odpowiednika – haunting. Lżejsze wstawki robią piękny kontrast, wybijają się nawzajem z tymi mocniejszymi/bardziej melancholijnymi partiami, przejścia między nimi nie są brutalnie odcięte, lecz stapiają się w bardzo charakterystyczną całość. Zabawy rytmem, stylem, tonacją. Świetny wybór na pierwszą pozycję. Słychać dojrzałość tego numeru, dbałość o każdy szczegół. Każdy instrument ma coś do powiedzenia, każdy jest swoistym indywiduum. Ich ścieżki stanowią linie niekiedy biegnące równoległe, a niekiedy splatające się, by za chwilę znów pierzchnąć w przeciwnych kierunkach.

Kołyszące, hipnotyczne początki Passerby chwytają za duszę, by zmienić się w twór ciężki niczym walec rozjeżdżający leśne wróżki. Jest przestrzeń, jest moc, są wokale niczym CHVE z Amenry. Szkoda, że trwa niespełna trzy i pół minuty (tylko), ale płynnie przechodzi w In Ictu Oculi (czyżby dyptyk?). Można wręcz przegapić ten moment!

In Ictu Oculi oznacza po łacinie W mgnieniu oka. Istnieje obraz o tym samym tytule hiszpańskiego artysty barokowego Juana de Valdés Leala i sądzę, że jest idealny do kontemplacji podczas słuchania tego utworu, jeśli ktoś lubi łączyć doznania estetyczne płynące z rożnych dziedzin sztuki.

W Reason znajdziecie Toolowe rytmy, perkusja tutaj to majstersztyk, całość (szczególnie wstęp) przypomina mi japońskie Dir En Grey (z późniejszych albumów) – łączy ich właściwość ścisłego wypełniania dźwiękiem przestrzeni, unikając jednocześnie efektu przytłoczenia i duszności kompozycji. Widzę analogię również pod względem przeplatających się ze sobą, choć w pełni zindywidualizowanych osobowości muzycznych.

 Cover albumu „Orion Arm”, autorstwa Kitowcze, zaczerpnięty z Bandcampa Nadihr

Nightfall – order z ziemniaka ode mnie za użycie elektroniki. Cudownie klimatyczny wstęp. Ten długi, szorstki jak tarka do sera scream – wow. A to w kontraście do bardzo melodyjnych, pięknie zarezonowanych dźwięków z rejestru piersiowego wydobywa z siebie Pan wokalista. Gitary nie ustępują tutaj ani na krok, bez problemu dorównując wokalom. Skupienie pada co prawda na wspomniane partie, lecz sekcja rytmiczna nadaje całości większej głębi i dynamiki. Każdy instrument ma swoje momenty, jednocześnie nie wchodząc w konflikt z innymi – jeśli już, to ściśle kontrolowany.

Daybreak pulsuje wręcz namacalnie. Znów mistrzowsko zastosowana elektronika, wydobywająca z dźwięków właściwości otulające słuchacza niczym błona wypełniona ciepłym płynem (moje skojarzenia biegną w stronę komór deprywacji sensorycznej).

Māyā – riff na początku przypomina mi linę basu w Sandy Time od Luna Sea i oba utwory łączy znaczna doza tajemniczości i braku pośpiechu, lecz pod wszelkimi innymi względami są mocno różne i rozwijają się w odmiennych kierunkach.

Podsumowanie wersja TL;DR: Toolowe rytmy w spiralę Fibonacciego, trochę rytualnie jak u Amenry, trochę OM, trochę przyspieszony YOB, trochę The Human Abstract, blackowe zagrywki, melancholia ze światełkiem w tunelu, miejscami bujające rytmy, miejscami to nawet fragmenty kojarzące się z Upiorem w Operze, a solówek nie powstydziliby się nawet sam Bach (choć prawdopodobnie wybrałby klawikord zamiast gitary) czy Yngwie Malmsteen. Filozoficznie.

Podsumowanie tradycyjne: Ten album jest dla mnie ufizycznieniem (tudzież umuzycznienem) powiedzenia “apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Skutecznie wymyka się gatunkowym szufladkom, a zamykanie go tam uważam za o tyle trudne, co krzywdzące, bo niezależnie od precyzji dopasowania zostaje spora reszta. Orion Arm posiada swoistą grawitację o sile zbliżonej do tej charakteryzującej czarne dziury. W odróżnieniu od nich jednak nie wchłania całej materii wokół, a oddaje poświęconą przez słuchacza uwagę w postaci unikatowego doświadczenia muzycznego. Dodatkowo jest jak nieco wstydliwa cebula lub takiż ogr – ma mnóstwo warstw, które powoli odsłania w miarę umacniania relacji z odbiorcą. Warto przesłuchać go kilka razy, by móc wyłapać wszystkie zawarte w nim detale. Uległam wrażeniu, że wokal jest tutaj traktowany raczej współrzędnie niż nadrzędnie, przez co z jednej strony fantastycznie stapia się z całością, z drugiej zaś niekiedy trudno wyłapać tekst. Podczas słuchania miałam ochotę zmierzyć częstotliwość fal mózgowych – założę się, że są podobne do tych emitowanych podczas medytacji. Idealny dla wymagających słuchaczy, których nudzi monotonia i brak oryginalności. 11/10.

https://www.facebook.com/nadihrband/

https://nadihr.bandcamp.com/

https://www.youtube.com/channel/UCehzYdQnPZKvtEz1zgj3xUQ

https://www.instagram.com/nadihrproject/

Martyna