Włochaty,Titus Tommy Gun, Zakaz Posiadania. 9 grudnia 2023, Klub Kosmos.

Organizator koncertu GRYF EVENTS

https://www.facebook.com/profile.php?id=100077741526778

 

Zastanawiałem się czy to dobry pomysł, aby taki zestaw zagrał na jednym koncercie..No bo niby metal i punk rock od zawsze funkcjonują gdzieś blisko siebie, często przenikając się wzajemnie…ale różnie to bywa. Tutaj dwa punkowe zespoły, a pomiędzy nimi Titus ze swoim bandem. Niestety nie udało mi się dotrzeć na czas i ominął mnie występ Zakazu Posiadania. Szkoda, bo byłem bardzo ciekaw, jak wygląda na żywo konfrontacja z materiałem dwóch nagranych do tej pory przez nich płyt. Przepraszam chłopaki, może następnym razem.

 Pojawiłem się w Kosmosie, gdy na scenie rządzili już metalowcy. Kto widział choć raz Titusa na scenie, wie, że ten facet to show samo w sobie…Czasem mam wrażenie, że to nieślubny syn Lemmy’ego(zresztą Titi grał w tshircie Motorhead, a na pasie jego basu szczerzyła się metalowa facjata maskotki Snaggletooth). Ta sceniczna bezczelność i nonszalancja, połączone z naturalnym luzem, zawsze robiła na mnie wrażenie. Od pierwszego koncertu Acid Drinkers, jaki widziałem na Metalmanii w 1990 roku. Po lewej stronie sceny nasz rodzimy młody talent Iggy Gwadera sypał solówkami po uszach. Przyjemnie było słuchać i obserwować spod sceny jego wyczyny. Ten gość jeszcze nieźle namiesza w muzyce. Titus, Iggy i Mike, we trójkę wytworzyli  specyficzną energię zbliżoną dość mocno do gigów Acid Drinkers. Nie znam za dobrze twórczości Titus Tommy Gun, ale podobało się mnie bardzo. Końcówka koncertu to była prawdziwa petarda w pigułce…”The Joker” z repertuaru Acids (!), „ Bomber” Motorhead(!!), i „Whiplash” pewnego zespołu z Kalifornii(!!!)..Ogień na scenie, a przy barierkach Stara Gwardia zdziera gardła..młodych jakoś mało, ale o tym później.

 Niby nie ma dziś już takich podziałów wśród subkultur, a jednak było widać, że spora część punkowców w trakcie koncertu TTG stała na zewnątrz na fajce…Z kolei gdy na scenie instalował się Włochaty, niektórzy moi koledzy wychodzili już do domu. Jest jak jest. Niemniej trochę mieszanego towarzystwa jednak zostało. Ja byłem bardzo ciekaw jak brzmi dziś Włochaty live.

W latach 90-tych widywałem ich dość często w różnych klubach. Potem trochę odpuściłem. Teraz nadarzyła się okazja, by zobaczyć ich w tym składzie (ze starego został Billy i Jeżu). Miłym gestem było zaproszenie na koncert Fagasa, założyciela zespołu i jego pierwszego gitarzysty, który mozolnie powraca do zdrowia. Obiektywnie to był bardzo dobry występ, choć mnie nie porwał. Maciek miał dość trudne zadanie dołączając 10 lat temu do zespołu na miejsce Paulusa. Poradził sobie świetnie, będąc sobą i nie próbując nikogo naśladować. To inna jakość. Tak jak inny już Włochaty. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, to obecnie w pełni profesjonalny i potężnie brzmiący band, nadal prawdziwy i nadal zaangażowany społecznie.

 Naturalnym było więc, że Maciek wspomniał ze sceny o inicjatywie „Jedzenie zamiast bomb”, działającej u nas od ponad 30-tu lat. Ci dobrzy ludzie w każdą niedzielę w sezonie jesienno- zimowym dokarmiają potrzebujących ludzi. Można było ich spotkać w hollu Kosmosu i spróbować pysznych wegańskich potraw, przy okazji wspierając jakimś drobnym datkiem kolektyw.

A wracając do Włochatego…może to ja się starzeję, albo tkwię nadal mentalnie między latami 80-tymi a 90-tymi..ale numery z nowej płyty „Miłość, Pokój, Zamieszki” to nie moja muzyka. Wiadomo, zespół chce się rozwijać i ma prawo do ewolucji twórczej. Mówił też o tym Jurek w jakimś wywiadzie. Kurcze, ale nawet stare utwory jednak brzmiały jakoś ciężej, bardziej rockowo-metalowo, niż punkowo. Młodzież pod sceną bawiła się doskonale, rozkręcając pogo (choć porównując to co działo się dzień wcześniej na Żabkach w Gryfie, to było bardzo grzecznie), a stare dziady( jak ja) ożywały przy dźwiękach „Credo”, czy „Każdy krok niesie pokój”. Gdy zagrali „Uderzaj teraz” było już bardzo sympatycznie…Miałem cichą nadzieję , że usłyszę „Białe g.wno”, prześmiewczy song wymierzony w nazi skinheadów, pochodzący jeszcze z 1987 roku. Niestety nie zagrali.

Więc tak, to był bardzo dobry koncert dorosłego już zespołu, który mnie zafascynował przed laty swoją muzyczną niedojrzałością, prostotą i młodzieńczą szczerością poglądów. Ale to tylko moja subiektywna opinia. Smuci mnie co innego.

 Spodziewałem się pełnej Sali, bo w końcu Włochaty miał/ma status legendy w punkowym środowisku..Tymczasem punków starych i młodych wcale nie było tak dużo(co prawda i tak więcej niż metalowców). Czy ludzie naprawdę wolą dziś chodzić na Zenka Kupatasa i Happysad, czy po prostu mamy już przesyt imprez muzycznych ?  Na koniec mała szpila do panów za konsoletą…To, że akustyka Kosmosu „jest trudna” mówił niedawno Józef Skrzek…ale doładowanie na maksa basów, wcale nie załatwia sprawy. Oprócz tego było po prostu za głośno. Kilka tak nagłośnionych gigów i ludzie będą głusi, albo zaczną się pozwy o uszczerbek na zdrowiu. Jeśli stoję przy barierce konsolety a basy mi powodują miksowanie bebechów, to chyba jest za grubo. I to nie jest złośliwość z mojej strony.                                                                                                                                 Podsumowując ,czy poszedłbym jeszcze raz na taki zestaw muzyczny ? Oczywiście ! Chodźcie na koncerty, bo inaczej zdominuje nas mainstreamowy chłam.

                                                                                                                           Dla Radia R.E.C Jakub Czarnecki

Włochaty: https://www.facebook.com/wlochaty.kapela

Titus Tommy Gunn: https://www.facebook.com/TitusTommyGunn

Zakaz Posiadania: https://www.facebook.com/ZakazPosiadania

Organizator koncertu GRYF EVENTS: https://www.facebook.com/profile.php?id=100077741526778

 

Fotorelację przygotowała Emilia Wierzbicka-Kasprzak

 

 

Wolf Spider to kapela, która bez wątpienia miała istotny wkład w rozwój oraz ewolucję polskiego metalu. Założona w 1985 roku pod nazwą Wilczy Pająk formacja zasłynęła m.in. częstymi występami na wczesnych edycjach festiwalu Metalmania. Początkowa aktywność zespołu nie trwała jednak długo, gdyż w 1991 roku zawiesił on działalność. Do tego momentu zdążył on zarejestrować cztery albumy studyjne, pojawił się także na dwóch splitach. Reaktywacja w nieco zmienionym składzie nastąpiła dopiero dwadzieścia lat później – po „powrocie do żywych” kapela zarejestrowała w 2013 roku EPkę „It’s Your Time”, a dwa lata później światło dzienne ujrzał piąty album studyjny grupy, przewrotnie zatytułowany „V”. Siódmy kwiecień bieżącego roku to data premiery najnowszego albumu zespołu, który nosi tytuł „VI” – dzięki uprzejmości wydawcy, Metal Mind Productions, miałem okazję zapoznać się z tym materiałem przedpremierowo. Jakie są tego efekty? Odpowiedź znajdziecie w niniejszym tekście.

 

„Szóstka” kryje w sobie dziesięć numerów, w tym charakterystyczne, typowo wprowadzające intro. Objętościowo daje nam to trzy kwadranse, a to powinno wystarczyć do zaspokojenia apetytu czekających na album fanów. Wolf Spider figuruje w internecie jako zespół wykonujący techniczny thrash metal, chociaż to stwierdzenie, mimo że stanowi jedynie podpowiedź, a nie twardą definicję stylu grupy, wydaje się być nieco ograniczającym. W praktyce muzykom daleko do bezlitosnego, klasycznego w swojej formie thrashu, i nawet gdyby usunąć z ich twórczości ten zaawansowany, „techniczny” pierwiastek, to jej ostateczna forma wciąż obchodziłaby się ze słuchaczem stosunkowo łagodnie. Oczywiście w żaden sposób nie ujmuje to zespołowi faktycznego ciężaru, energii, bądź innych typowych dla metalu elementów. Muzyka wypełniająca „VI” uderza podniosłą melodyjnością i zaskakuje progresywnymi rozwiązaniami (czasem podstawionymi na wyciągnięcie ręki, a czasem wymuszającymi dogłębniejszą analizę) będąc przy tym całkiem przystępną w odbiorze, a co za tym idzie, po prostu przyjemną.

 

Praktyczne umiejętności muzyków to naturalna oczywistość, z tym że eksponowane są one w diametralnie inny sposób niż w typowym thrash metalu, gdzie chodzi przede wszystkim o absurdalną wręcz szybkość i zbliżone do dużo cięższych klimatów sekwencje. Owszem, bywa szybko i to nawet bardzo, co słychać zwłaszcza w rozbudowanych przejściach oraz (to akurat żadne zaskoczenie) solówkach, a także w niektórych riffach, ale nie jest to trzon albumu. Z tej perspektywy najbliżej mu do kojarzonej zazwyczaj z heavy metalem chwytliwości, która pojawia się właściwie w każdym z utworów, a jedyną różnicą jest jej natężenie. Wniosek jest zatem prosty: cały materiał odznacza się sporą różnorodnością, choć raczej nie uświadczy się w nim typowo eksperymentalnych rozwiązań (najbardziej w tym kierunku wychyla się wspomniane intro, a to też o czymś świadczy). Przykładowo kompozycja „VII XV” zawiera w sobie sporo stricte thrashowych rozwiązań, co akcentuje jej ciężar. Z kolei „Hipertermia” bądź „LSD” celuje bardziej w miarowe klimaty mieszczące się w granicach metalowego rozsądku. „Niemoc” wplata lżejsze akcenty, a konstrukcja numeru „Koniec?…” wyraźnie wskazuje na inspirację nurtem progresywnym.

 

Wolf Spider – „VII XV”

 

Ciekawym punktem albumu jest wokal. Jasiek Popławski debiutuje tutaj na swoim stanowisku – Wolf Spider po reaktywacji raczej nie miał szczęścia do wokalistów. Głos Popławskiego stanowi kolejny punkt odróżniający kapelę od tych, co z definicji wolą chłostać słuchaczy dźwiękami, gdyż lwią część albumu wypełnia klasyczny, energiczny śpiew – niezabrudzony żadną chrypą, nie przechodzący w żadne wrzaski (choć chwilami, sporadycznie, pojawia się coś na kształt subtelniejszego, jakby ukrytego w tle growlingu)… i to się sprawdza. Na samym początku, zanim jeszcze dokładnie zapoznałem się z „Szóstką”, czasem nabierałem pewnego sceptycyzmu, zwłaszcza jeśli chodzi o najbardziej podniosłe fragmenty. Im dalej w las, tym to uczucie mocniej zanikało – choć w dalszym ciągu nie jestem jakoś specjalnie przekonany do wysokich partii Jaśka; w moim odczuciu trochę gryzą się one z tym, co słyszymy w podkładzie…

 

…za to, kiedy próbuje on sztuki śpiewu delikatnego, subtelnego i dyskretnego, tak jak ma to miejsce na początku i pod koniec wspomnianej „Niemocy”, efekt finalny jest kapitalny. Uczciwie przyznaję, że te spokojne, wyciszające partie z miejsca mnie urzekły. Zresztą cały ten utwór stoi jakby trochę ponad resztą – głównie ze względu na poczynania Popławskiego przez cały czas jego trwania, ale i sam koncept utworu niewychylającego się w żadną stronę, tylko perfekcyjnie zachowującego gatunkową równowagę był tutaj strzałem w dziesiątkę. To mój zdecydowany faworyt. Niby nie wyróżnia się tak bardzo względem pozostałych numerów, ale z omówionych przeze mnie powodów najmocniej utkwił mi on w pamięci. „Niemoc” pokazuje także, że potencjał do eksperymentowania z lżejszymi klimatami jak najbardziej jest i myślę, że warto by było wykorzystać go jeszcze w bliżej nieokreślonej przyszłości.

 

Uwagę zwraca na siebie również zamykający album utwór „Transcendencja”, a konkretnie jego konstrukcja, składająca się z dwóch wyraźnie oddzielonych od siebie części, przy czym kluczowa jest ta druga, w pełni instrumentalna. Ma ona postać specyficznie wydłużonej, dosyć okazałej sekwencji, która, co może być lekkim zaskoczeniem, oparta została na jednym, niemal niezmieniającym się motywie. Zespół uczynił z tego nietypowy finał albumu, zależało mu na tym, by zaakcentować jego zbliżający się koniec – z udanym skutkiem. Ogólnie rzecz biorąc, „VI” składa się z kompozycji na tyle różnorodnych, że na dobrą sprawę o każdej z nich dałoby radę coś napisać. Widać, że całością kierował pomysł, polegający na tym, by unikać zlewania się poszczególnych fragmentów i uciec od nudy. Efektem tego wszystkiego jest mocna, solidna pozycja, która zapewni słuchaczom sporo satysfakcji i zapewne zachęci do siebie zarówno maniaków cięższych brzmień, jak i tych, co wolą relaksować się przy subtelniejszych dźwiękach…

 

…a taki stan rzeczy wynika również z samego doświadczenia muzyków. Koniec końców, „Szóstka” to materiał bardzo udany – wypełnia go eklektyzm oraz techniczne zaawansowanie (objawiające się w przypadku każdego instrumentu), a jednocześnie nie pełni on roli zwykłej popisówki, będącej sztuką dla sztuki. Kryje on w sobie pewne smaczki, których trzeba szukać – więc i odbiorca daje coś od siebie. Cóż, nazwa zespołu ewidentnie mocno podpowiada, czego można się spodziewać po jego twórczości.

„VI” ukaże się 7 kwietnia 2023 nakładem Metal Mind Productions.

 

Łukasz (Barliniak)

 

Strona zespołu na Facebooku

 

Fot. Robert Grablewski