Wolf Spider to kapela, która bez wątpienia miała istotny wkład w rozwój oraz ewolucję polskiego metalu. Założona w 1985 roku pod nazwą Wilczy Pająk formacja zasłynęła m.in. częstymi występami na wczesnych edycjach festiwalu Metalmania. Początkowa aktywność zespołu nie trwała jednak długo, gdyż w 1991 roku zawiesił on działalność. Do tego momentu zdążył on zarejestrować cztery albumy studyjne, pojawił się także na dwóch splitach. Reaktywacja w nieco zmienionym składzie nastąpiła dopiero dwadzieścia lat później – po „powrocie do żywych” kapela zarejestrowała w 2013 roku EPkę „It’s Your Time”, a dwa lata później światło dzienne ujrzał piąty album studyjny grupy, przewrotnie zatytułowany „V”. Siódmy kwiecień bieżącego roku to data premiery najnowszego albumu zespołu, który nosi tytuł „VI” – dzięki uprzejmości wydawcy, Metal Mind Productions, miałem okazję zapoznać się z tym materiałem przedpremierowo. Jakie są tego efekty? Odpowiedź znajdziecie w niniejszym tekście.
„Szóstka” kryje w sobie dziesięć numerów, w tym charakterystyczne, typowo wprowadzające intro. Objętościowo daje nam to trzy kwadranse, a to powinno wystarczyć do zaspokojenia apetytu czekających na album fanów. Wolf Spider figuruje w internecie jako zespół wykonujący techniczny thrash metal, chociaż to stwierdzenie, mimo że stanowi jedynie podpowiedź, a nie twardą definicję stylu grupy, wydaje się być nieco ograniczającym. W praktyce muzykom daleko do bezlitosnego, klasycznego w swojej formie thrashu, i nawet gdyby usunąć z ich twórczości ten zaawansowany, „techniczny” pierwiastek, to jej ostateczna forma wciąż obchodziłaby się ze słuchaczem stosunkowo łagodnie. Oczywiście w żaden sposób nie ujmuje to zespołowi faktycznego ciężaru, energii, bądź innych typowych dla metalu elementów. Muzyka wypełniająca „VI” uderza podniosłą melodyjnością i zaskakuje progresywnymi rozwiązaniami (czasem podstawionymi na wyciągnięcie ręki, a czasem wymuszającymi dogłębniejszą analizę) będąc przy tym całkiem przystępną w odbiorze, a co za tym idzie, po prostu przyjemną.
Praktyczne umiejętności muzyków to naturalna oczywistość, z tym że eksponowane są one w diametralnie inny sposób niż w typowym thrash metalu, gdzie chodzi przede wszystkim o absurdalną wręcz szybkość i zbliżone do dużo cięższych klimatów sekwencje. Owszem, bywa szybko i to nawet bardzo, co słychać zwłaszcza w rozbudowanych przejściach oraz (to akurat żadne zaskoczenie) solówkach, a także w niektórych riffach, ale nie jest to trzon albumu. Z tej perspektywy najbliżej mu do kojarzonej zazwyczaj z heavy metalem chwytliwości, która pojawia się właściwie w każdym z utworów, a jedyną różnicą jest jej natężenie. Wniosek jest zatem prosty: cały materiał odznacza się sporą różnorodnością, choć raczej nie uświadczy się w nim typowo eksperymentalnych rozwiązań (najbardziej w tym kierunku wychyla się wspomniane intro, a to też o czymś świadczy). Przykładowo kompozycja „VII XV” zawiera w sobie sporo stricte thrashowych rozwiązań, co akcentuje jej ciężar. Z kolei „Hipertermia” bądź „LSD” celuje bardziej w miarowe klimaty mieszczące się w granicach metalowego rozsądku. „Niemoc” wplata lżejsze akcenty, a konstrukcja numeru „Koniec?…” wyraźnie wskazuje na inspirację nurtem progresywnym.
Ciekawym punktem albumu jest wokal. Jasiek Popławski debiutuje tutaj na swoim stanowisku – Wolf Spider po reaktywacji raczej nie miał szczęścia do wokalistów. Głos Popławskiego stanowi kolejny punkt odróżniający kapelę od tych, co z definicji wolą chłostać słuchaczy dźwiękami, gdyż lwią część albumu wypełnia klasyczny, energiczny śpiew – niezabrudzony żadną chrypą, nie przechodzący w żadne wrzaski (choć chwilami, sporadycznie, pojawia się coś na kształt subtelniejszego, jakby ukrytego w tle growlingu)… i to się sprawdza. Na samym początku, zanim jeszcze dokładnie zapoznałem się z „Szóstką”, czasem nabierałem pewnego sceptycyzmu, zwłaszcza jeśli chodzi o najbardziej podniosłe fragmenty. Im dalej w las, tym to uczucie mocniej zanikało – choć w dalszym ciągu nie jestem jakoś specjalnie przekonany do wysokich partii Jaśka; w moim odczuciu trochę gryzą się one z tym, co słyszymy w podkładzie…
…za to, kiedy próbuje on sztuki śpiewu delikatnego, subtelnego i dyskretnego, tak jak ma to miejsce na początku i pod koniec wspomnianej „Niemocy”, efekt finalny jest kapitalny. Uczciwie przyznaję, że te spokojne, wyciszające partie z miejsca mnie urzekły. Zresztą cały ten utwór stoi jakby trochę ponad resztą – głównie ze względu na poczynania Popławskiego przez cały czas jego trwania, ale i sam koncept utworu niewychylającego się w żadną stronę, tylko perfekcyjnie zachowującego gatunkową równowagę był tutaj strzałem w dziesiątkę. To mój zdecydowany faworyt. Niby nie wyróżnia się tak bardzo względem pozostałych numerów, ale z omówionych przeze mnie powodów najmocniej utkwił mi on w pamięci. „Niemoc” pokazuje także, że potencjał do eksperymentowania z lżejszymi klimatami jak najbardziej jest i myślę, że warto by było wykorzystać go jeszcze w bliżej nieokreślonej przyszłości.
Uwagę zwraca na siebie również zamykający album utwór „Transcendencja”, a konkretnie jego konstrukcja, składająca się z dwóch wyraźnie oddzielonych od siebie części, przy czym kluczowa jest ta druga, w pełni instrumentalna. Ma ona postać specyficznie wydłużonej, dosyć okazałej sekwencji, która, co może być lekkim zaskoczeniem, oparta została na jednym, niemal niezmieniającym się motywie. Zespół uczynił z tego nietypowy finał albumu, zależało mu na tym, by zaakcentować jego zbliżający się koniec – z udanym skutkiem. Ogólnie rzecz biorąc, „VI” składa się z kompozycji na tyle różnorodnych, że na dobrą sprawę o każdej z nich dałoby radę coś napisać. Widać, że całością kierował pomysł, polegający na tym, by unikać zlewania się poszczególnych fragmentów i uciec od nudy. Efektem tego wszystkiego jest mocna, solidna pozycja, która zapewni słuchaczom sporo satysfakcji i zapewne zachęci do siebie zarówno maniaków cięższych brzmień, jak i tych, co wolą relaksować się przy subtelniejszych dźwiękach…
…a taki stan rzeczy wynika również z samego doświadczenia muzyków. Koniec końców, „Szóstka” to materiał bardzo udany – wypełnia go eklektyzm oraz techniczne zaawansowanie (objawiające się w przypadku każdego instrumentu), a jednocześnie nie pełni on roli zwykłej popisówki, będącej sztuką dla sztuki. Kryje on w sobie pewne smaczki, których trzeba szukać – więc i odbiorca daje coś od siebie. Cóż, nazwa zespołu ewidentnie mocno podpowiada, czego można się spodziewać po jego twórczości.
„VI” ukaże się 7 kwietnia 2023 nakładem Metal Mind Productions.
Łukasz (Barliniak)
Fot. Robert Grablewski