Guitars Projekt  „Psychomelodica”

Guitars Project. Pod tą dość niepozorną nazwą kryje się zespół na tyle ambitny i oryginalny, że w tym tekście zdecydowanie nie uda mi się wspomnieć o wszystkim, co faktycznie oferuje muzyka tego zespołu. Gdybym miał napisać o każdym elemencie zawartym na nadchodzącym albumie, wyszłoby z tego coś w stylu rozdziału książki, dlatego postaram się możliwie to streścić, i przy okazji rozbudzić Waszą ciekawość. Radio otrzymało dzięki uprzejmości zespołu materiał przedpremierowo, tak więc teraz i Wy możecie dowiedzieć się czegoś na temat samych brzmień nieco wcześniej. Przedstawiam album „Psychomelodica”.

Guitars Project powstało w Szczecinie w roku 1991, a jego głównodowodzącym do dziś pozostaje gitarzysta, czyli Dariusz Krzysztof Kurman. Grupa ma na koncie sporo koncertów nie tylko w Szczecinie, ponadto występowała na wielu miastowych festiwalach, wliczając w to słynny Jarocin. W międzyczasie miała miejsce kilkuletnia przerwa w działalności, niemniej nie był to koniec definitywny, o czym będzie można się przekonać pewnie jeszcze niejeden raz.

Od samego początku działalności jest to projekt całkowicie instrumentalny, a „Psychomelodica” niczego w tym kontekście nie zmienia. Kurman wraz z podstawowym składem oraz gośćmi kładzie nacisk głównie na rozbudowane aranżacje i niekonwencjonalne podejście do tworzenia. Dziś faktycznie trudno trafić na podobnych artystów, szczególnie reprezentujących podobny poziom. A takiego poziomu zapewne nie powstydziliby się chociażby muzycy Dream Theater, lecz w tym miejscu należy podkreślić, że obu wykonawców sporo jednak różni.

Psychomelodica” kumuluje w sobie wiele pomysłów, które narodziły się jeszcze kilka, kilkanaście lat wcześniej. Pomysły te jednak przechodziły mniejsze lub większe modernizacje, aby można było dopasować je do ostatecznej postaci albumu – zapewne dlatego całość brzmi tak świeżo i współcześnie. Wbrew temu, co sugeruje nazwa projektu, gitary nie stanowią jedynego punktu, na którym warto skoncentrować swoją uwagę (co oczywiście nie znaczy, że można je pominąć). W poszczególnych utworach usłyszymy dodatkowo takie instrumenty, jak saksofon, duduk, kongi, skrzypce czy też kontrabas. Zadbano przy tym o balans pomiędzy rozmachem a zręcznym unikaniem pułapki znanej powszechnie jako przerost formy nad treścią.

Na albumie znajduje się w sumie jedenaście kompozycji, a prawie każda z nich, z nielicznymi wyjątkami, stanowi prawdziwą fuzję najrozmaitszych dźwięków – głównie rockowych, co zarazem nie wyklucza pojawiania się odniesień do innych gatunków. Blues, muzyka klasyczna, sterylna progresja… odnotowałem nawet pewne wpływy muzyki orientalnej. Przykładowo w wyraźnie hardrockowym „The Living Rain” pojawiają się momenty nadzwyczaj intensywne i energiczne, dokładające dodatkowego ciężaru. Inspiracje muzyków bez wątpienia są bardzo szerokie.

Już od samego początku materiał zaskakuje nietuzinkowymi brzmieniami. Jako pierwsze mamy utwory „Intro-Version” oraz „T-Rex”, stanowiące w gruncie rzeczy jednolitą całość. Gdy witający nas syntezatorowo-fortepianowy duet powoli zaczyna ustępować, a sam syntezator chowa się w tło, pojawia się wspomniany wcześniej duduk – wywodzący się z Armenii drewniany instrument dęty. Zaraz potem nieśmiało zaczyna się wtrącać gitara, intensywność dźwięków narasta, aż w końcu następuje właściwe rozwinięcie, znane jako „T-Rex”.

https://www.facebook.com/519882218055188/videos/480052936086247

 Co ciekawe, nie uświadczy się tutaj popisów nastawionych tylko na ekspozycję umiejętności oraz kunsztu, niewnoszących niczego do faktycznej treści. Mimo ogromu bodźców ciężko się w tym zagubić, wszystko ma swoje przypisane miejsce. Muzyka po prostu płynie przed siebie, a słuchacz wraz z jej nurtem. Jedynymi utworami, na których dzieje się zauważalnie mniej względem reszty, są miniatura „Ad-Version” oraz „In-Version”. Oba zagrane tylko za pomocą gitary akustycznej – pierwszy można w sumie uznać za przerywnik (zlokalizowany pomiędzy moimi dwoma ulubionymi fragmentami albumu), drugi ostatecznie zamyka tę ponad godzinną podróż pełną oryginalnych atrakcji dźwiękowych.

Tytuł pasuje do faktycznej zawartości muzycznej wręcz idealnie. Oba słowa, które go tworzą, mają bardzo szerokie znaczenie oraz wiele możliwości interpretacji. Gdy połączy się różnorodne instrumentarium z imponującymi umiejętnościami muzyków, powstaje coś, czego nie da się opisać prostymi słowami, coś, co wymagało olbrzymiego zaangażowania ze strony twórców i wymaga olbrzymiego zaangażowania także ze strony słuchacza. Często traktuję albumy instrumentalne jako alternatywny sposób na przedstawienie odgórnie określonej historii. Czy tutaj takową dostrzegam? Niezupełnie – bardziej skłaniałbym się ku malowniczym, może nawet i abstrakcyjnym obrazom, które dają odbiorcy całkowicie wolną rękę, jeśli chodzi o własną analizę.

Moje serce definitywnie skradły obie części „Flamenco Fusion”. Nie wyróżnię lepszej, obie trzymają ten sam poziom. W pierwszej mamy hybrydę łączącą w sobie charakterystyczne uderzenia o struny gitary hiszpańskiej wspartą rytmicznymi partiami kong, oraz dojrzałe i dość poważne w swoim wydźwięku sekwencje progresywne. W drugiej moją uwagę najbardziej przykuły mocno wyeksponowany klang basu oraz finezyjne gitarowe dialogi, trwające od początku do końca trwania kompozycji.

Nie jest to album ciężki gatunkowo, jednocześnie zdecydowanie nie jest też łatwy. Nie da się w pełni docenić go za pierwszym odsłuchem, ani za kilkoma kolejnymi; przy pierwszym kontakcie zaintryguje, ale nie odsłoni wszystkich kart. Na samym początku wyłapie się tylko pojedyncze fragmenty, które ciężko będzie z miejsca połączyć w spójną jedność. Najprościej mogę to ująć tak: to materiał stworzony przez pasjonatów, dla pasjonatów. „Psychomelodica” co prawda oficjalnie jeszcze nie ujrzała światła dziennego, ale gdy już pojawi się w ogólnej dystrybucji, dajcie jej szansę. Przed Wami jeszcze wiele ukrytych smaczków oraz niespodzianek.

Barlinecki Meloman

https://www.facebook.com/guitarsproject