Dnia czwartego września, na dziedzińcu szczecińskiego Zamku Książąt Pomorskich, odbył się koncert zespołu Pan Górski i SPółka. Pod wieloma względami było to wydarzenie dość nietypowe – zaczynając od lokalizacji, idąc przez okoliczności, i wreszcie kończąc na samym wykonawcy. Rzadko kiedy mam okazję uczestniczyć w takich wydarzeniach. Rzekłbym nawet, że bardzo rzadko. A jako że ekipa Radia R.E.C otrzymała zaproszenie na ten koncert, skorzystałem z okazji, a teraz zostaje mi tylko po krótce opisać przebieg koncertu oraz moje wrażenia.
Koncert odbywał się w zasadzie na otwartej przestrzeni, a wstęp był wolny. Każdy mógł więc przyjść, usiąść na którejś z porozstawianych ławek i obejrzeć występ Trzech Bardów, którzy obecnie promują swój najnowszy album, zatytułowany „Kamasutra niewinności”. Ludzi przybyło całkiem sporo, i to w różnym wieku. Nie bez znaczenia był na pewno fakt, że Pan Górski i SPółka to projekt o zadziwiająco odmiennej postaci niż ta, której można się spodziewać patrząc na to, kto tworzy ten zespół. Muzykom nieobce są rockowe oraz metalowe klimaty, zresztą głównie z nich są kojarzeni – zwłaszcza Tomasz Skaya, który od ponad trzech dekad dowodzi składem metalowego Quo Vadis. Główny pomysłodawca projektu, Sebastian Górski, także grał swego czasu w Quo Vadis – pełnił tam rolę perkusisty. Obecnie gra z kolei w zespole Nikt, również dobrze znanym sympatykom Radia R.E.C i nie tylko. Trzeci z muzyków, Przemysław Nowak, jest założycielem zespołu Rockasta i zdecydowanie wyróżnia się instrumentem, z jakiego korzysta, choć przy takich występach jak ten, o którym piszę, raczej nie odznacza się on aż tak bardzo.
Pan Górski i SPółka to trzy głosy, dwie gitary akustyczne (klasyczna oraz basowa) i akordeon. Mało rockowe połączenie, trzeba przyznać. Ale projekt ten symbolizuje coś zupełnie odmiennego. Jego istotą jest podkreślenie wewnętrznej wrażliwości poprzez łączenie ze sobą poezji oraz muzyki. Dominuje łagodność, wyrażana skłaniającymi do refleksji emocjami. Czy taki zespół może być tworzony przez doświadczonych rockowców? Może, jak najbardziej. I to z powodzeniem. Samemu występowi nie można było odmówić pewnej kameralności. Choć taka forma poezji śpiewanej (mocno inspirowana twórczością Jacka Kaczmarskiego) może się kojarzyć głównie z melancholią oraz zadumą, zespół sprawnie obraca emocjami i nie daje się zamknąć w klamrze…
…zwłaszcza, że podczas występu panował zdecydowanie pozytywny nastrój. Istotna była też sama atmosfera: niepodobna do żadnego innego doświadczenia koncertowego, z jakim się spotkałem. Wręcz intymna, co podkreślało bliską relację między muzykami a widownią. Ten dzień wypełniony był anegdotami związanymi z poszczególnymi kompozycjami oraz żywymi dyskusjami. Pięknie ukazała się także chemia pomiędzy członkami zespołu – a to ważna kwestia, jeśli chodzi o udany koncert. Nie zabrakło lekkich złośliwości, drobnych żartów związanych z ogólną karierą muzyków, a także zwyczajnych pogadanek. Zadbano także o kontakt z publicznością, wliczając w to zachętę do wspólnego śpiewania – przy czym zapewniono, że nie będzie to szczególnie trudne, co zresztą okazało się być prawdą: padło na piosenkę o wdzięcznym tytule „Tralala”. Kto wie, ten wie.
Wspomniałem o dyskusjach i anegdotach: niemalże każda z wypełniających set piosenek miała jakąś swoją krótką historię, którą zespół mógł podzielić się z publicznością. Oczywiście nie przytoczę wszystkich (nie chcę też zbytnio zdradzać, co dzieje się na koncertach Trzech Bardów), ale kilka przykładów podam. Już sam rozpoczynający występ utwór noszący tytuł „Dla Was Gramy” pełni charakterystyczną rolę jako „otwieracz”. Z kompozycją „Miłość w Synkopach” wiąże się bardzo intrygujący sposób wyjaśniania publice, czym właściwie jest synkopa; „Portret”, do którego powstał teledysk”, obdarzony jest nietypową historią powstania; z kolei „Knajpa naprzeciwko zoo” za każdym razem prezentowana jest z innym tekstem, a zależy to od miejsca, którym gra zespół. Podczas koncertu rzucony został jeszcze mocno ambitny pomysł związany z tą piosenką oraz wszystkimi alternatywnymi zwrotkami, które do niego powstały… te wszystkie smaczki pozytywnie wpływają na budowanie relacji z zespołem i pozwalają wykreować więcej wspomnień związanych z koncertem. Zresztą, czy w ogóle muszę o tym mówić?
Obok żywych interakcji ukazywał się minimalizm, towarzyszący muzykom z racji konceptu, jaki obrali. Tutaj głównym pierwiastkiem twórczości są poetyckie teksty, a muzyka ma być wyłącznie podkładem. Trochę żartobliwie, trochę poważnie, smutno i wesoło, dojrzale i z dystansem – refleksje mogą przybierać różne postacie. Nigdy nie ukrywałem, że do poezji (czy śpiewanej, czy nie, bez różnicy) akurat mnie nie ciągnęło, ale Pan Górski i SPółka to projekt, na który patrzę z innej strony. Myślę że mogę go nazwać wyjątkowym i nie będzie to nadużycie z mojej strony. Swoim występem przekonali mnie do siebie w zupełności. Sądząc po osobach, które zebrały się po koncercie wokół stolika z płytami i cierpliwie zbierały komplety podpisów na zakupionych albumach oraz pozowały do zdjęć z muzykami, nie tylko na mnie podziałało. Dzień był słoneczny, przestrzeń była otwarta, a muzyka była dobra. I tyle w temacie.
Na sam koniec, zgodnie z tradycją, podziękowania. Dziękujemy zespołowi za świetny występ oraz za zaproszenie, a także za udzielenie wywiadu, który został przeprowadzony po koncercie. Dziękujemy zarządowi Zamku Książąt Pomorskich za umożliwienie odbycia się występu na dziedzińcu. Na sam koniec dziękujemy wszystkim, którzy przybyli na miejsce i zapoznali się z twórczością Pana Górskiego i SPółki. Od siebie dorzucę jeszcze przeprosiny za bardzo słabe zdjęcia – telefon niestety nie jest odpowiednim narzędziem do robienia zdjęć koncertowych.
https://www.facebook.com/pangorski
https://www.facebook.com/zamek.szczecin/
Łukasz (Barlinecki Meloman)
Prorock – Na bezdechu
I stało się: moje drogi zetknęły się z Prorockiem na dobre. Zdarzało mi się już pisać o sytuacjach, w których dany zespół już całkiem dobrze był mi znany z nazwy, jednak na tym ta znajomość się kończyła. Tak było i w przypadku Prorocka, z którego twórczością w zasadzie nigdy nie miałem okazji się zapoznać. Jednak niedawno trafił do mnie jego drugi album, zatytułowany „Na Bezdechu”, i tym razem już nie było żadnych wymówek – zwłaszcza, że czekało mnie spisanie swoich wrażeń, jakie towarzyszyły mi przy odsłuchu. Co się odwlecze, to nie uciecze, więc właściwie to nie byłem specjalnie zaskoczony perspektywą przygotowania recenzji albumu.
Szybki rzut oka na metryczkę zespołu pozwolił mi mniej więcej określić, czego się spodziewać, ale gdy już zacząłem słuchać, poczułem się jakbym już dobrze znał ich twórczość. Muzycy obracają się wokół klasycznego rocka, wahającego się pomiędzy pop rockiem a hard rockiem. Zaryzykowałbym stwierdzenie, iż tu i ówdzie wyczuwalne są inspiracje alternatywą, chociaż tu akurat nie odgrywa ona szczególnie istotnej roli. Podobieństwa do innych, słuchanych przeze mnie kapel objawiają się regularnie, a w niektórych momentach ulegają one znacznemu nasileniu. Temat na pewno nie jest mi więc obcy.
Pierwsze co ukazuje się słuchaczowi, to zdecydowanie olbrzymia, radiowa wręcz melodyjność i przebojowość, dodatkowo akcentowana obficie używanymi klawiszami – zarówno w stylu budującym nastrój, odrobinkę progresywnymi („Tik Tak”), jak i skręcającymi w stronę świadomego patosu i kiczu.
To trzon całej tej muzycznej konstrukcji, z tego względu nie ma co oczekiwać jakiegoś bardziej znaczącego ciężaru. Nazwanie tego czystym hard rockiem z pewnością byłoby sporym nadużyciem, przy czym album całkowicie go pozbawiony nie jest. Pod względem ogólnej postaci najbliżej mu właśnie do pop rocka, idealnie pasującego do świata muzycznej komercji. Być może dla niektórych już sam ten fakt okaże się przeszkodą nie do pokonania – z mojej perspektywy absolutnie nie pełni to roli zarzutu, niemniej przyznaję, że nie od samego początku było mi z takim stanem rzeczy po drodze.
Każda z kompozycji rozpoczyna się wysamplowanymi dźwiękami, które w mniejszym lub większym stopniu powiązane są z tekstem utworu. Ten całkiem ciekawy zabieg sprawia, że każda z ośmiu pozycji na albumie ma swoje preludium, co podkreśla obecny na albumie podział historii. Przykładowo w otwierającej album „Monotonii” słuchacza dobiegają odgłosy codziennej rutyny: tykający budzik, szczotkowanie zębów, kroki rozbrzmiewające w miejskim zgiełku, stukanie w klawiaturę… Odgłosy te stają się coraz szybsze i szybsze, co z mojej perspektywy obrazuje fakt, że w tej właśnie rutynie zatracamy się coraz bardziej, a my sami utykamy w swego rodzaju pętli czasu (co zresztą jest jednym z głównych tematów albumu). Obok tego możemy usłyszeć m.in. rytmiczne bicie serca wsparte delikatnym oddechem („Metamorfozy”), czy też podkreślane dzikimi krzykami odgłosy destrukcji („Gniew”). W pewien sposób wyróżnia to cały materiał.
Przyznam szczerze, że „Monotonia” akurat dość szybko po mnie spłynęła. Utwór ten brzmi tak typowo pod singla, dominuje w nim prostota nastawiona na to, by szybko wpadał on w ucho (co jednak skądinąd mu się udaje). Następny w kolejności „Demigog” to już co innego. Tu słychać te hardrockowe echa, które wyłaniają się z radiowej jednolitości nieco śmielej. To dobry zabieg – jako że nie jest on stosowany jakoś szczególnie często (następny utwór, czyli wspomniane „Metamorfozy”, to znów delikatniejsze tony, choć w wydaniu dla odmiany balladowym), to warto zwrócić na niego uwagę – podobnie jak na momenty, w których zespół zwalnia i zaczyna dojrzale budować atmosferę (wspomniane „Mimo wszystko”). Pierwsze wrażenie podpowiada, że proporcje są raczej wyrównane i ani ciężar nie wyklucza przebojowości, ani na odwrót. To jednak złudzenie, gdyż, jak już wspominałem, szala zdecydowanie przechyla się na korzyść tego drugiego. Nudzić się przy tym raczej nie można – nawet gdy preferuje się dużo agresywniejsze klimaty, to łatwo jest się poddać chwytliwym refrenom bądź podniosłym gitarowo-klawiszowym sekwencjom. Nie boję się użyć tego słowa – „Na Bezdechu” to wydawnictwo bardzo cukierkowe. Ale jakoś mnie to nie razi…
…przy czym przyznaję bez bicia, że pierwszy pełen odsłuch nie przyniósł zamierzonych efektów. Zabrakło mi tej mocnej energii, pełnego uderzenia, jakiejś nutki dzikości i szaleństwa (czegoś, co mogłoby przeniknąć z koncepcji „Gniewu”, samego w sobie bardziej wyrazistego, co z racji tematyki jest akurat oczywiste). Najbardziej doskwierało mi brzmienie perkusji, bardzo specyficzne i dość… płaskie, co dodatkowo podkreślało pewne komplikacje jakie zaistniały przy szybszych i energiczniejszych elementach. Jednak po paru kolejnych kontaktach z Prorockiem zacząłem się przyzwyczajać. Oswajałem się z nastrojem, mimo tematyki dotyczącej naszej codziennej rzeczywistości (a więc w istocie nie za wesołej) zauważalnie pozytywnym, takim… radosnym. Czy wynika to z chęci i pasji do grania? Prawdopodobnie, bo tego akurat zespołowi w żadnym wypadku nie ujmuję. Przywykłem także do klawiszowych potoków zdobiących album, które mogą być ciut zniechęcające, ale partie w utworze „Tik Tak” budzą we mnie akurat bardzo pozytywne skojarzenia. Sugerują ambitniejsze podejście do tematu, ukazują zupełnie inną stronę zespołu. Mają dużo bardziej przestrzenną formę, dzięki czemu można dostrzec pewną różnorodność. Zresztą, cały ten utwór jak dla mnie odznacza się względem reszty, chociażby tym że mocniej angażuje słuchacza. Pozwala mu łatwiej wniknąć w koncept i ponieść się dźwiękom, tu akurat wcale nie takim banalnym.
Owszem, z jednej strony pozmieniałbym tu i ówdzie konwencję Prorocka – tu bym dociążył muzykę, tam zmniejszyłbym ilość klawiszowych partii, podbił brzmienie bębnów, zrobiłbym to, zrobiłbym tamto… Ale to takie gdybanie – „gdybym mógł”. Ale czy gdybym faktycznie mógł, to bym to zrobił? Nie. Z tego względu, że Prorock mimo tych podobieństw, o których pisałem na początku, jednak ma tę swoją postać. Postać wyraźną, namacalną, prawie że fizyczną. I ta postać ostatecznie do mnie dotarła – cały materiał sporo zyskał z czasem. A na pewno więcej, niż początkowo obstawiałem. Jak zatem mogę podsumować „Na Bezdechu”? W skrócie: to, czego najbardziej mi brakuje, to zrównoważenie tych elementów, z których zbudowany jest drugi album zespołu. Poza tym – to całkiem przyzwoita, solidna porcja wyraźnie lukrowanego, ale za to chwytliwego gitarowego grania, więc jak ktoś lubi takie klimaty, może śmiało sięgnąć po ten materiał.
https://www.facebook.com/prorockpl
Łukasz (Barlinecki Meloman)