Lubię przypadki, w których wpierw miałem szansę zapoznać się z danym zespołem podczas koncertu, a później mierzę się z jego twórczością w wydaniu studyjnym. Wówczas niby dostaję niespodziankę, ale w praktyce mam z tyłu głowy myśl, że już wiem, co mnie czeka… zazwyczaj. Pochodzącą z Gryfina formację Final Strike kojarzę głównie dzięki ich szaleńczemu występowi na zeszłorocznej edycji nowogardzkiego festiwalu Świniobicie, o którym miałem okazję wspomnieć, przygotowując wraz z koleżanką z redakcji, Martyną, relację z tegoż festiwalu. Zresztą, nawet na wywiad się chłopaki załapali… ale ja akurat w rozmowę już się nie wtrącałem. Od Świniobicia: Crosstown minęło już sporo czasu, a Final Strike poczynił spory krok naprzód, wydając 22 września bieżącego roku pierwszy od trzynastu lat album, zatytułowany „Już czas”. Przyszło mi zmierzyć się z tym materiałem… i choć widziałem zespół na żywo, to tutaj totalnie nie miałem pojęcia, czego się spodziewać.

Wpierw oczywiście kapka historii: Final Strike działa na lokalnej scenie już dość długo, bo od 2003 roku. Oczywiście przez ten czas nie obyło się bez większych lub mniejszych zmian w składzie, ale wszyscy dobrze wiemy, że w undergroundzie sporo rzeczy wygląda inaczej, a sytuacje generalnie potrafią się komplikować w nie do końca przewidziany sposób. Pod szyldem Final Strike ukazały się tylko dwa albumy („Demo” oraz „Przeznaczenie”), a „Już czas” jest trzecim wydawnictwem grupy – średnia zatem niewielka. Ale cóż – nie liczy się ilość, tylko jakość, prawda? Tak czy inaczej, dwadzieścia lat to szmat czasu, a zespół wiedział, jak ten swój okrągły jubileusz godnie uczcić.

 

Final Strike – „Cudze marzenia”

„Już czas” objętościowo przypomina EPkę, choć numerów na krążku znalazło się osiem. Może i to dobrze – słuchacz otrzymuje dzięki temu szansę na to, by trochę się pozbierać po tym, co właśnie usłyszał. W sumie jest tego niewiele ponad dwadzieścia minut, ale mogę Was zapewnić, że zawarta w tym albumie wściekłość jest tak skondensowana, że spokojnie dałoby radę rozciągnąć ją na przynajmniej dwa razy dłuższy materiał. Ptaszki ćwierkają, że specjalnością Final Strike jest soczysty hardcore (choć patrząc na tekst utworu „404” troszkę się obawiam pisać te słowa, a dlaczego to wyjaśnię później), obdarty z technicznego prymitywizmu, a przy tym niespecjalnie skomplikowany – na pewno nie na tyle, by wymuszało to na słuchaczu dogłębniejsze, całkowicie zbędne analizy. Każdy kolejny numer na płycie to zwyczajowy strzał w pysk, że już takiego kolokwializmu użyję, ale, co mnie szczerze zaskoczyło, trafiło się kilka chwil wytchnienia, w których Final Strike pokazuje inne oblicze…

…zresztą, nawet sama okładka, skądinąd całkiem dobra, totalnej rzeźni nie zapowiada. Większe znaczenie ma tu zapewne symbolika, a perspektywa zmienia się gdy spojrzy się na zdjęcia muzyków zawarte we wkładce – tu już jest groźniej… ale wróćmy do samej muzyki: o dziwo, nie znalazłem w niej przekraczającego wszelkie granice zezwierzęcenia, mimo nieśmiałych myśli, że takowe mogą się pojawić. Czasem nawet dałoby się potupać nóżką, głównie dzięki zasłudze całkiem pomysłowych riffów (szczególnie kusi mnie, by pochwalić pracę gitarowych w “Legionie”), zazwyczaj towarzyszącym narzucającej energiczne tempo perkusji. Sprostuję jednak sytuację i podkreślę, że to wciąż siarczysty, niemający litości hardcore’owy wir gruzu. Czy obie te perspektywy przypadkiem wzajemnie się nie wykluczają? Nawet jeśli, to Final Strike zdaje się tym nie przejmować, zmyślnie zakrzywiając rzeczywistość.

 

Final Strike – „Legion”

 

Warto w tym miejscu wspomnieć, że „Już czas” to także pierwszy studyjny album, na którym za mikrofonem stanął Rafał Szymura – zdążył on już przedstawić się słuchaczom na licznych koncertach, ale studyjna prezencja na pełnym wydawnictwie musiała jeszcze poczekać. Potwierdziły się moje koncertowe spostrzeżenia – to właśnie Rafał, znany bardziej jako „Szymur”, nadaje muzyce Final Strike trudnej do opanowania dzikości. Wrzaski, ryki, krzyki, bulgoczące niczym smoła w kotle growle, wszystko stłoczone w dwudziestu dwóch minutach… ale, co też może być zaskakujące, nie zabrakło i czystego głosu… czy to aby nie profanacja? A skąd. Jak dla mnie lżejsze, zahaczające niemalże o normalny śpiew partie we wspomnianym utworze „Legion” to mocno udany zabieg. Byleby tylko nie przesadzić, wszystko z umiarem. Tak jakby, bo akurat pod względem gitarowego łomotu Final Strike nie zna słowa takiego jak „umiar”.

A co z tekstami? Jak to zwykle bywa – bezpośredni, momentami dosadny komentarz dotyczący otaczającej nas szarej rzeczywistości. Czasem nieco hiperboliczny, ukazujący problem występujących w środowisku skrajności (“Pies”), czasem naznaczony słowną przemocą (“Bestia”), ale to I tak jeszcze nie wszystko. Moimi faworytami są wspomniane “404” oraz “Żart”. Pierwszy z nich ironicznie (chyba, taką mam nadzieję) odzwierciedla środowisko internetowych znawców-komentatorów, uwielbiających przypinać artystom łatki. “Żart” to bardziej spojrzenie z dystansem na życiowe niepowodzenia, z którym zgodzi się pewnie wielu. Uwagę zwraca jeszcze na siebie numer “Cudze marzenia”, czyli typowa, codzienna rutyna człowieka będącego ofiarą systemu korpopracy. Tak więc liryki nie są aż takie zerojedynkowe, jak mogłoby się wydawać. Zazwyczaj, a zwłaszcza w przypadku takich brzmień, traktuję teksty jako sprawę drugorzędną, natomiast tutaj uznałem, że warto o nich wspomnieć.

Podsumowując: jakkolwiek to nie zabrzmi, “Już czas” spodobał mi się bardziej, niż przewidywałem. To po prostu krótki, ale bardzo wręcz treściwy kawał mocarnego łojenia, z tym że klucz stanowi w tym przypadku umiejętność miarowo dawkowanego, ale wciąż dostrzegalnego urozmaicania całego materiału. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że można było trochę ten krążek rozbudować… doświadczyłem tu lekkiego niedosytu. Ale lekkiego, bardzo delikatnego. Bo to, co zdążyłem usłyszeć, sponiewierało mnie myślę że wystarczająco. Zespół zaliczył więc udany powrót do studia – skoro album spodobał się nawet takiemu malkontentowi jak ja…

 

Łukasz (Barliniak) Radio ElitaCafe/R.E.C/

 

Strona zespołu na Facebooku

 

Fot. Piotr Krutul (https://krutul.pl/)

Frozen Sun Fest (Progresja, 9.07.2022)

 

Jeszcze nie zdążyłam otrząsnąć się (i odpocząć) do końca po odbywającym się tydzień wcześniej Świniobiciu-Crosstown w Nowogardzie, a już podekscytowana gnałam do Progresji na pierwszą edycję Frozen Sun Fest. Przyznam, że już od jakiegoś czasu bacznie obserwuję poczynania From Today Bookings na warszawskiej scenie muzycznej — zatem gdy tylko dowiedziałam się, że to jeden z głównych motorów napędowych Frozen Suna, byłam naturalnie niezmiernie ciekawa, co takiego zgotuje nam ekipa organizatorska. W głowie kłębiło mi się stado klasycznych, przed koncertowych pytań. Czy będzie grzecznie? Prawdopodobnie nie. Czy będzie obsuwa? Prawdopodobnie tak. Czy ochrona podoła swojemu zadaniu w obliczu rzeszy zasilonych etanolem wielbicieli ciężkiej muzyki? Być może. Czy nagłośnienie spowoduje, że ogłuchnę wybiórczo na jakiś tydzień? Zapewne. Czy moje przewidywania okażą się słuszne? To właśnie ustalimy w treści niniejszej relacji.

W drodze do Progresji przypomniał mi się mój pierwszy w życiu koncert, na którym byłam w tymże miejscu, w czasach, gdy po Ziemi chodziły jeszcze dinozaury, a adres klubu mieścił się przy ul. Kaliskiego 15a. (Sidenote: Z moich informacji wynika, że Kaliskiego była drugą lokalizacją. Nie mogę jednak potwierdzić wam tego empirycznie, ponieważ w tamtych czasach biegałam jeszcze w pielusze i nie wymawiałam „r”). I choć byłam już milion razy w „nowej” (przenosiny były gdzieś miedzy 2013/2014, nie taka znowu nowa) Progresji, z nostalgią wspominam czasy tej „starej”, głównie ze względu na klimat. „Nowa”, mimo oczywistych zalet, jest dla mnie odarta ze specyficznej, niemal intymnej atmosfery tego niewielkiego, czarnego jak sam Szatan klubiku sprzed lat.

 

Udało mi się dotrzeć gdzieś w połowie seta From Today, czego niesamowicie żałuję, ale przyczyny tego stanu były niestety niezależne. Powitali mnie przemili, choć stanowczy Państwo z ochrony (serdecznie pozdrawiam!), skrupulatnie zapewniający bezpieczeństwo zebranym wnikliwą rewizją zawartości tobołków. Po wygulganiu półlitrowej butelki wody w 30 s (nie tyle chciałam ją wnieść, ile zapomniałam w locie, że jest w torbie) udałam się na bramkę celem zaanonsowania swego przybycia. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast panów ujrzałam tam dwie piękne kobiety! Panie bardzo zwięźle i kompetentnie przekazały mi niezbędne informacje i mogłam już biec na górę, składając po drodze jedną ręką telefon z mikrofonowym statywem i rzucając jednym okiem na stanowiska z merchem.

 

Czasostół wyglądał następująco:

 

15:30 – drzwi

16:00 – Synapsa

16:45 – Sothoris

17:30 – Noconcreto

18:15 – From Today

19:10 – Get The Shot

20:15 – Illusion

21:40 – Decapitated

 

 

From Today

Wparowałam na salę wrzącą nie tylko potężnymi dźwiękowymi falami, ale i wszechobecną wrzawą zadowolenia, wylewającą się zapewne daleko poza drzwi klubu. Zastana frekwencja dodała mocy ogarniającemu mnie zdumieniu, bo mimo świetnej promocji nie spodziewałam się takich tłumów na pierwszej edycji w połowie line-upu. Jako że From Today słucham też prywatnie, bo elegancko wpisują się w moją wszelkocore’owa estetykę, zastany widok był tym bardziej pozytywnie nakręcający. Grzecznie wcisnęłam się więc gdzieś w okolice centrali realizatorskiej i tuptając nóżką zrobiłam live (dostępny na naszym FB jak, pozostałe z FS), cała pod wrażeniem płynącej ze sceny wartkimi strumieniami konkretnego, głębokiego hardcore’u w wydaniu From Today energii. Publice się udzielało ewidentnie — okrzyki, oklaski, wyrazy twarzy pełne olśnienia i buzujący pod sceną mosh utwierdzały w przekonaniu, że nie tylko ja bawię się wyśmienicie. Muzycznie i na żywo zgadza się wszyściusieńko, co w tym przypadku nie dziwi absolutnie, ponieważ skład tworzący FT to skład profesjonalny i zaprawiony w muzycznych bojach. Prezencja sceniczna, interakcje z publiką — klasa. Koniec seta przyszedł nadzwyczaj szybko, informując tym samym o braku opóźnień, niespodzianka!

 

Get the Shot

 

Gdyby szczepionki faktycznie powodowały całe stada chorób i powikłań, o których w czeluściach internetu krążą legendy, można byłoby upatrywać w nich genezy ich nazwy. Skutkami ubocznymi byłyby tutaj: skrajna postać ADHD ze zdecydowaną przewagą nadruchliwości, zmiana układu anatomicznego krtani, umożliwiająca wydawanie dźwięków przypominających narzędzia przemysłowe przez jakieś 40 minut ciągiem, nieprawdopodobna stamina i nadludzka wręcz siła oraz, przede wszystkim, tworzenie muzyki porywającej tłumy do tak samo, choć chyba i bardziej szaleńczej zabawy, jak ten kocioł na scenie. Powinni ich opatrywać etykietą, głoszącą: Uwaga: Ładunek wybuchowy + Możliwość opętania. Słyszałam co nieco o występie tych gagatków dzień wcześniej (!) na czeskim Fajtfeście od kolegi po fachu, ale TO! Przerosło wszelkie oczekiwania. Panowie z Quebecu swoim mocarnym hardcorem wyrwaliby z kozaczków nawet posiadaczki tych w wersji białej, wysokiej, z futerkiem (choć nie jestem pewna, czy zasługi przypisywać można by wtedy bardziej muzyce, czy osobowości — wink — ich Frontmana). Mimo braku stage dive’ów, był zacny mosh, ściana śmierci, crowd surfing x2 i dużo, duuużo skakania z krzyczeniem. Albo raczej dzikim rykiem. Najlepsze podsumowanie tego show zawarło się w kilkudziesięciokrotnym przywoływaniu muzyków z powrotem na scenę. Zakończone co prawda fiaskiem, ale podejrzewam, że to przyszła pora na zażycie leków. Jeśli rodzime Final Strike byliby faktycznie niezaszczepieni na wściekliznę, Get the Shot musieliby być zmutowanymi niedźwiedziami cierpiącymi na jej udoskonaloną postać. Słowem — wyśmienicie.

 

Illusion

 Przyszła pora na klasyków, których chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Panowie z Gdańska działają razem więcej lat, niż chodzę po świecie (i świętowali ten jubileusz m.in. na Frozen Sun Feście), ale to nie dlatego darzę ich przemożnym szacunkiem. Poza niewątpliwie znaczącym dorobkiem muzycznym, jaki zgromadzili na przestrzeni lat, od początku konsekwentnie, z brutalną szczerością i niezwykłą trafnością wniosków komentują otaczającą ich rzeczywistość społeczną. I choć ta zmieniła się drastycznie od momentu powołania formacji do życia (lub być może zatoczyła koło), ani ich misja, ani celność, mimo wieloletniej przerwy nie uległy przedawnieniu. To wszystko wyjaśnia zgromadzone w Progresji rzesze fanów, przybyłe, by wraz z zespołem świętować 30-lecie działalności. Daruję sobie opis tego i kolejnego występu pod kątem poprawności muzycznej itp. technikaliów, bo w przypadku muzyków tego formatu, o tak ugruntowanej na rynku muzycznym pozycji, byłoby to zwyczajnie nudne powielanie synonimów „profesjonalizmu” z wymyślnymi stylistycznymi ozdobnikami, stosowanymi w celu utrzymania uwagi Czytelnika.

Czy zagrali największe hity? Jeszcze jak, ale pojawiły się utwory z całej rozpiętości ich kariery (= w zasadzie największe hity). Czy były nasycone historią Illusion, momentami wzruszające przemowy? Oczywiście — niektórzy nie byli wręcz w stanie zdzierżyć tego emocjonalnego ładunku i jedynym, co prócz alkoholowego powiewu wydobywało się z ich ust, było zwierzęce „nap****alać!” — nie, żeby tego zabrakło! Były nawet doniosłe momenty choreograficzne, ukazujące przyjemność, jaką i muzycy czerpali z tego koncertu. Całość — klasa sama w sobie, która łączy pokolenia (zamieszczam dowód fotograficzny tegoż twierdzenia).

 

Decapitated

 Zachodzące niespiesznie Słońce porwało co prawda ze sobą część publiki, ale reszta pozostałych wyjadaczy zamierzała się bawić wyśmienicie. Po 21:30 wnętrze klubu wyglądało na klasyczny weekendowy wieczór: jedni zmęczeni, inni wstawieni, pozostali snuli się w rozmaitych humorkach między kluczowymi punktami wewnętrznej infrastruktury Progresji, przede wszystkim jednak szukając wsparcia w kanapach, krzesłach, ścianach i podłodze. Mimo znużenia, gdy Decapitated weszli na scenę, publika zmartwychwstała i z nową energią poczęła kolejną porcję zabawy. Giganci technicznego deathu zaserwowali nam go w najlepszym, najgłośniejszym i najmocniejszym tamtego wieczoru wydaniu, co stanowiło idealną odpowiedź na wygórowane oczekiwania fanów. Szczególnie ci od „nap****alać” powinni być wpiekłowzięci przez zaistniałą sytuację koncertową, jako że w istocie — był to wp***dol. Niesamowicie dobrze zagrany, wykręcony i zaserwowany wp***dol. Decapitated daleko jednak, mimo predestynującego gatunku, od brzmienia niczym wrzucona do wirującej pralki wiertarka+cegła — mimo posiadanej przez nich w aspekcie muzycznym mocy sprawczej, przy odpowiednich warunkach audiowizualnych słucha się tego naprawdę doskonale. Tym bardziej wyrazy szacunku w stronę odpowiedzialnego za tę część Pana Realizatora. Godzinny set zleciał jak z bicza strzelił na precyzyjnych, szybkich i brutalnych dźwiękach, okraszonych rozmaitymi technikami growlu, progresywnymi tempami i melodyjnymi niekiedy patiami gitarowymi. Mistrzowie w swej dziedzinie.

Rozwinęłam się, podsumowanie będzie zatem powściągliwe. Brawa dla organizatorów za stworzenie tak fantastycznej imprezy, trzymam kciuki za kolejne edycje i sukcesy. Brawa dla zespołów za koncerty na najlepszym, światowym poziomie. Brawa dla realizatorów dźwiękowych i świetlnych za kawał dobrej roboty. Brawa dla Państwa z ochrony, obsługi klubu, technicznych, (tour) managerów i całego staffu, bez którego to wydarzenie nie mogłoby się odbyć. Brawa również dla Pani Małgorzaty Mroczek za przepiękną oprawę graficzną wydarzenia. Last but not least — wielkie brawa dla niezmordowanej publiki, oby wasze uszy i gardła już doszły do siebie 😉 I miejmy nadzieję — do zobaczenia za rok!

 

Martyna

 

  1. Korzystając z okazji, chciałabym serdeczne pozdrowić Pana, który będąc świadkiem skutków mej wrodzonej niezdarności wyraził swe zaniepokojenie — (nieironicznie) dziękuję za troskę 🙂

 

Linki:

 

Frozen Sun Fest 2022 FB: https://www.facebook.com/events/270884368365683/?active_tab=discussion

 

Frozen Sun Fest FB: https://www.facebook.com/FrozenSunFest

 

Frozen Sun Fest IG: https://www.instagram.com/frozensunfest/

 

Decapitated FB: https://www.facebook.com/decapitated

 

Decapitated IG: https://www.instagram.com/decapitatedband/

 

Illusion strona: https://illusion.pl/?fbclid=IwAR1hLi1QXYoM20smt4iuAdTSKerNyD3_jyGnaowHx5Imys7WgQYYSug15IE

 

Get the Shot FB: https://www.facebook.com/gettheshothc

 

Get the Shot IG: https://www.instagram.com/gettheshothc/

 

From Today FB: https://www.facebook.com/fromtodayhc

 

From Today IG: https://www.facebook.com/fromtodayhc

 

Noconcreto FB: https://www.facebook.com/NoconcretoOfficial

 

Noconcreto IG: https://www.instagram.com/noconcreto_official/

 

Sothoris FB: https://www.facebook.com/SothorisBand/

 

Sothoris IG: https://www.instagram.com/sothoris/

 

SYNAPSA FB: https://www.facebook.com/synapsaband